Paradoks polega na tym, że czasy samotności przypadają na najludniejszy okres w historii (tej udokumentowanej – bo kto wie, ile wynosiła populacja Atlantydy?) naszej planety. Nie jest to oczywiście zagwozdka na miarę fizyki kwantowej. Wiadomo, że oprócz ilości, liczy się również jakość. A jakość współczesnego życia społecznego pozostawia wiele do życzenia. Nie będziemy się jednak zapuszczać w komparatystykę historyczną i porównywanie psychospołecznych uwarunkowań życia codziennego w wiekach minionych z realiami XXI w. – skupmy się na doświadczeniach bieżących.
Z doświadczeń bieżących wynika na przykład, że europejską stolicą samotności jest Wielka Brytania. Przynajmniej taki obraz wyłania się z badań opublikowanych w czerwcu br. przez brytyjskie Narodowe Biuro Statystyczne (ONS). Brytyjczycy na ogół słabiej znają swoich sąsiadów i nawiązują mniej zażyłe przyjaźnie niż mieszkańcy innych krajów Unii Europejskiej. Tylko Niemcy są chłodniejsi w obejściu z sąsiadami, ale mają większe zdolności do nawiązywania solidnych relacji przyjacielskich. UK trafiło na 26. miejsce z 28 krajów uwzględnionych w badaniu ONS pod względem odsetka mieszkańców, którzy twierdzą, że mieliby na kim polegać w sytuacji poważnych trudności życiowych. Pod tym względem gorzej wypadły tylko Dania i Francja, które jednak mogą się pochwalić lepszą jakością pożycia sąsiedzkiego.
Z kolei według badania przeprowadzonego przez organizację Independent Age wynika, że z powodu „dotkliwej samotności” cierpi ponad 700 tys. mężczyzn i 1,1 miliona kobiet powyżej 50. roku życia. Liczby odnoszą się do Wielkiej Brytanii i podobno rosną w zawrotnym tempie. Problem nawet w większym stopniu dotyczy ludzi młodych, w przedziale od 18. do 34. roku życia, wśród których – jak dowodzi badanie Mental Health Foundation – odsetek osób skarżących się na samotność i depresję jest większy niż w populacji powyżej 55. roku życia.
Niestety, gdy mowa o samotności, nie chodzi tylko o chorobę duszy. Istnieje szereg danych potwierdzających wpływ osamotnienia na zdrowie fizyczne. Według ustaleń prof. Johna Cacioppo w Uniwersytetu Chicago w przypadku osób starszych samotność jest dwukrotnie większym zagrożeniem zdrowotnym niż otyłość, a jako przyczyna śmierci – pod względem wielkości żniwa – porównywalna jest z ubóstwem oraz nałogowym paleniem tytoniu. U osób dotkniętych alienacją rośnie ryzyko chorób układu krążenia, rozwoju demencji, depresji i zapewne innych chorób o podłożu psychosomatycznym. Nieźle, co?
Mój kumpel psycholog jest przekonany, że niemal wszystkie problemy zdrowotne mają swój początek w głowie. W dużym stopniu się z nim zgadzam, choć temat można niuansować na szereg sposobów. Zasadniczo jednak mentalna programacja ma ogromny wpływ na nasze życie – jak zresztą vice versa. Z tym zastrzeżeniem, że to, co nosimy w głowie, zależy nie tylko od nas (i naszych genów), ale być może przede wszystkim od kultury, w której jesteśmy zanurzeni. Niestety kultura, która nas kształtuje, nie sprzyja ani zdrowiu psychicznemu, ani zdrowemu życiu wspólnotowemu.
Być może zresztą zdrowie psychiczne jest wtórne w stosunku do zdrowego życia wspólnotowego – bo przecież człowiek jest zwierzęciem stadnym. Gdyby nie był, prawdopodobnie nie doczołgałby się do XXI w. Nasza fizyczna wiotkość jest zadziwiająca w porównaniu ze sprawnością innych ssaków o podobnych gabarytach. Jedyne, co nas ratuje w starciu z siłami przyrody, to zdolność do myślenia abstrakcyjnego i współpracy w grupie. Postęp cywilizacyjny wyostrzył wprawdzie tę pierwszą, ale rozbił tradycyjne więzi międzyludzkie, oparte na wspólnocie plemiennej, wioskowej, rodzinnej, i zesłał nas do fabryk – najpierw produkcyjnych, potem usługowych. Instynkt przetrwania sprawia, że w pierwszym rzędzie myślimy o tym, co włożyć do gara, a kwestie emocjonalne spychamy na plan dalszy.
Jakie są tego skutki? O tym mówią m.in. zacytowane statystyki ONS. Mówią zresztą mało, bo jeśli „trendy izolacjonistyczne” będą rozwijały się w najlepsze, to grozi nam społeczna katastrofa. Nie tylko z powodu zwiększonej liczby samobójstw, zawałów i depresji, ale również z powodu rozkładu tradycyjnych struktur społecznych i utraty kontroli nad procesami cywilizacyjnymi. Kto zatem przejmie władzę nad naszą smutną egzystencją za dwadzieścia, trzydzieści lat? Nie wiem, ale stawiam na sztuczną inteligencję – w końcu algorytmy nie mają potrzeb towarzyskich. Tymczasem dobra rada: telefon do ziomków, wino pod pachę i sio do parku, pograć w szachy albo w zośkę.
Pan Dobrodziej
Bądź pierwszą osobą, komentującą ten artykuł.