Wiadomo, życie jest pełne niespodzianek. Czasem noga się powinie, czasem system nam podłoży świnię, po prostu: bywa tak, że trzeba wiać. Przykładowo, po otwarciu granic w 2004 r. na Zachód wybyła znaczna część polskiego kryminału. Mnóstwo lumpów i bandziorów z wyrokami, którzy grali w ciuciubabkę z polskimi organami ścigania. Wielu z nich zresztą prędzej czy później powpadało. Zbyt rozzuchwaleni eurotolerancją, narobili sobie bigosu i trafili za kratki na miejscu albo wrócili do kraju metodą ekstradycji.
Ale przecież nie tylko degeneraci mają powody, żeby uciekać przed różnej maści gończymi. Nie brakuje na tym padole pechowców z niesprawiedliwymi wyrokami lub ściganych przez instytucjonalnych wierzycieli – w rodzaju banków, komorników lub „firm pożyczkowych” – którzy często sami parają się znacznie zuchwalszą bandyterką niż niejeden Pershing. Osobiście nie planuję żadnych wałków kredytowych ani przekrętów z VAT-em, ale czasem tak dla sportu zastanawiam się, dokąd mógłbym się przeprawić, gdyby na mojej dzielnicy nagle zrobiło się za gorąco. No i – jeśli oczekujecie pomysłowej wskazówki – muszę was rozczarować. Otóż w obecnych czasach tak naprawdę nie ma dokąd wiać.
Oczywiście, jeśli kryje was MI5, MI6, Mossad czy CIA (to zresztą jedna szajka), to z nowym paszportem i domalowanymi wąsami możecie zamieszkać nawet na Oxford Street – a i tak nie spotka was żadne kuku. W przeciwnym razie – addio, pomidory. W dzisiejszej naszprycowanej technologią rzeczywistości, agencje wywiadu są w stanie zlokalizować śrubkę na dnie Rowu Mariańskiego, niewspominając o delikwencie, sprofilowanym wzdłuż, wszerz i w poprzek na serwerach NSA i siostrzanych organizacji. To, co wiadomo oficjalnie o możliwościach tego typu instytucji, to zapewne ułamek ich realnego potencjału.
Jasne, że większość z nas nigdy nie zadrze z prawdziwymi ważniakami, a byle windykator nie odpali komputera kwantowego w pogoni za dłużnikiem. Jednak standardy ścigalności szybko się zmieniają. Ledwie zdążyliśmy się przyzwyczaić do wszechobecności CCTV, a już rozkwita nam nowa generacja maszyn szpiegujących. A i monitoring nie jest taką prowizorką, jak dziesięć lat temu. Systemy nadzoru wyposażone są w coraz bardziej zaawansowane funkcje z rozpoznawaniem twarzy i psychomotoryki włącznie. Wystarczy podejrzeć, jak to hula w największej demokracji na świecie, czyli Stanach Zjednoczonych.
FBI, czyli jedna z wielu tamtejszych bezpiek, wdraża właśnie system inwigilacji pod nazwą Next Generation Identification System (NGI), czyli System Identyfikacji Nowej Generacji. Stanowi on rozwinięcie innego systemu inwigilacji – Integrated Automated Fingerprint Identification System (IAFIS), czyli Zintegrowanego Automatycznego Systemu Identyfikacji Odcisków Palców. LOL LOLem, ale warto mieć przytomność, że pod tymi barokowymi nazwami kryją się nie zwoje nudnych arkusików, tylko policyjny oręż umożliwiający dopadnięcie każdego obywatela (co najmniej) USA nawet w jego własnym kiblu (mówiąc putinowszczyzną).
NGI, w odróżnieniu od „przestarzałego” IAFIS, umożliwia rozpoznawanie wrogów ludu nie tylko na podstawie linii papilarnych, ale również twarzy czy tęczówek. To prawdopodobnie nie wszystko. Bo przecież już dwa lata temu w polskim Bytomiu testowano system monitoringu, który na podstawie grymasów twarzy, zachowania i sposobu poruszania się potrafił ocenić, w jakim nastroju znajduje się przechodzień. USA miałoby być gorsze niż Bytom, a FBI – niż władze prowincjonalnego śląskiego miasteczka? Nawet jeśli, to z pewnością nie sposób tego powiedzieć o NSA. Według raportów Snowdena, amerykańska centrala nasłuchowa używa systemów rozpoznawania twarzy już od wielu lat, choć nie donosi o tym CNN. Bazy danych wykorzystywane przez służby oczywiście nie pochodzą wyłącznie z pleneru, ale biorą się również z zasobów internetowych. Wszystkie te fejsbuki, linkediny, naszeklasy i inne społecznościówki dla wyalienowanych neurotyków XXI w. (tak, też mam konto na fejsie) to jedna wielka kopalnia danych biometrycznych i lajfstajlowych.
No więc, szanowni obywatele, gdybyście w skrytości przed mocami tego świata chcieli dać drapaka na wyspy Polinezji i jakimś cudem udało wam się dotrzeć na statek do Szanghaju, z pewnością gdzieś po drodze zahaczyliście o monitoring, wybraliście gotówkę z bankomatu, wykonaliście połączenie telefoniczne, udostępniając NSA próbkę swojego głosu, lub skorzystaliście z internetu, by sprawdzić, co słychać u waszych bliskich – również skrupulatnie monitorowanych. Czy Interpol. ruska mafia tudzież skarbówka ustalą wasze współrzędne na tej podstawie? Jeśli tylko wykażą odrobinę determinacji – bez wątpienia tak. A za kilka lat takie dane nawet dla instytucji rangi ZUS czy NFZ mogą być w zasięgu kilku kliknięć myszką.
Pan Dobrodziej