Z danych Health and Safety Executive 8 proc. brytyjskiej branży budowlanej to pracownicy z zagranicy, chociaż w samym Londynie proporcja ta zwiększa się do blisko połowy. Szacuje się, że Polaków w tej branży może być nawet 90 tysięcy.
Polscy pracownicy są bardzo doceniani, co nie umknęło uwadze naszych rodaków, którzy często opierają markę firmy na swojej narodowości. Stąd nazwy firm takie jak: Professional Polish Builders czy Quality Polish Builders, a na gumtree.com – setki ogłoszeń z frazą „polish builders” w tytule. Warto też dodać, że Polak, Mirosław Kowalewski, wygrał konkurs Master Builder of The Year. Chociaż zdarzają się wyjątki opisywane szeroko w angielskich tabloidach, Polacy-budowlańcy na Wyspach cieszą się wielką estymą.
Już nie najtańsi
To nie pierwszy generalny remont domu w życiu Danuty Oliphant – za każdym razem jednak wybiera ekipę złożoną z Polaków. I to nie dlatego, że ma polskie korzenie. Po prostu polscy specjaliści są najlepsi.
– Chociaż nie najtańsi – dodaje. – Jak robiłam porównanie cen, okazało się, że za tę samą pracę korzystniejszą cenę otrzymałabym np. u Chorwatów. Ale wolę nie ryzykować. Wolę sprawdzoną, rzetelną ekipę. Mogę im zaufać.
Jednym z podstawowych wymagań, aby rozpocząć pracę w budownictwie na terenie Wielkiej Brytanii, jest wyrobienie sobie karty CSCS (Construction Skills Certification Scheme). Jest to dokument potwierdzający odbycie przeszkolenia BHP oraz posiadanie kwalifikacji odpowiednich do pracy w budownictwie. Są różne poziomy zaawansowania tych uprawnień: najniższe dotyczą zielonej karty „Operative” (robotnik), którą uzyskuje się po zdaniu jedynie testu BHP. Taką kartą posługuje się Paweł Włodarczyk, który do Londynu przyjeżdża dość regularnie.
– W sumie byłem 6 razy. Od dwóch do sześciu miesięcy w przeciągu ostatnich kilku lat. Teraz jestem najdłużej, 1,5 roku. Mam stałą pracę, ale chcę zrobić dodatkowy kurs, aby awansować. Wcześniej nie było mi to potrzebne. Wszystko, co zarabiałem w Anglii, wydawałem na przyjemności w Polsce. Teraz trochę się zmieniło, bo poznałem tutaj dziewczynę, Irlandkę, ale chciałbym z nią kiedyś wrócić do kraju, bo tam są niższe koszty życia. Ale to jeszcze nie teraz. Chcę najpierw odłożyć jak najwięcej pieniędzy, aby potem mi starczyło na godną egzystencję. Liczę na to, ze doświadczenie zdobyte w Wielkiej Brytanii nie będzie bez znaczenia przy poszukiwaniu pracy w Polsce – opowiada.
Nowi psują rynek
Włodzimierz Huc swoją niewielką firmę remontowo-budowlaną prowadzi od wielu lat. W przeciwieństwie do większości Polaków na Wyspach, do Wielkiej Brytanii przyjechał z żoną już w latach 70. Trudnił się wieloma zawodami, jednak szybko spostrzegł, że w budowlance można zarobić najwięcej i najszybciej.
– Anglicy po prostu nie potrafią dobrze budować – stwierdza z rozbrajającą szczerością. – I nawet nie o to chodzi, że im się nie chce, ze wolą do „czarnej roboty” zatrudnić imigrantów. Oni po prostu nigdy nie mieli potrzeby budować dobrze. Klasyczne terraced houses są jak z kartonu. Cienkie ściany pojedyncze okna. Łagodny klimat, więc mogli sobie na to pozwolić. Teraz gdy pogoda się zmienia okazuje się, że to nie wystarczy – dodaje.
W tym trendzie zauważa także istotny aspekt ekonomiczno-społeczny.
– Brytyjczycy nie przywiązują się bardzo do miejsca, dlatego szkoda pieniędzy inwestować w nieruchomość, z której wkrótce się wyprowadzą. Z drugiej strony nigdy nie potrzebowali robić remontów, który wystarczy im na lata, wychodząc z założenia, że remont to jest sprawa, którą trzeba powtarzać w regularnych odstępach czasu. Nie martwili się tym, że zaraz im zacznie farba odłazić. Wręcz przeciwnie, to dobry pretekst, aby zmienić dekorację wnętrza. To zawsze było bardzo bogate społeczeństwo. Natomiast w Polsce zawsze panowało przekonanie, że remont trzeba zrobić raz, a porządnie, bo nie wiadomo, kiedy znowu będzie więcej gotówki na ten cel. Teraz w wyniku kryzysu ekonomicznego się to trochę zmieniło, ale różnice wciąż są – mówi.