MojaWyspa.co.uk - Polski Portal Informacyjny w Wielkiej Brytanii. Polish Community in the UK
Polska strona Wielkiej Brytanii

28/08/2014 08:40:00

Raj skazańców

Raj skazańcówAustralia to „Republika złodziei”. Kraj zbudowany przez przymusowych imigrantów, którzy nie chcieli zawędrować na Antypody, ale musieli to zrobić. To jeden z powodów, dla których do dziś jest to miejsce wyjątkowe. Już choćby przez to, że jest to jeden z nielicznych krajów, gdzie politycy kłócą się nie tylko o to, jak imigrację ograniczyć, ale też jak ją zwiększyć.

Proces karny w Anglii rządzonej przez kolejnych Jerzych miał tylko niewiele wspólnego z tym, jak to wygląda dzisiaj. Orzekanie w jednej sprawie trwało zwykle ok. kwadransa i przynosiło jeden z trzech wyroków: więzienie, śmierć lub zesłanie. Czasami jeszcze delikwenta uniewinniano, ale to działo się dość rzadko. Bardzo często za to, bo mniej więcej w co ósmej sprawie, decydowano o powieszeniu. Wielu skazanych wysyłano do więzień. To generowało problemy dla państwa, które musiało utrzymywać budynki i zachować pozory, że nie daje skazanym umrzeć z głodu. Dlatego przyszedł moment, wktórym postanowiono wykorzystać rozwijające się amerykańskie kolonie, z ich pomocą pozbyć się nieco zbędnego balastu i jeszcze na tym zarobić.


Skazańców zaczęto sprzedawać do pracy na plantacjach Virginii. Choć by być dokładnym to sprzedawano nie ich, a ich pracę na czas zasądzonego wyroku. Była to kara lepsza niż śmierć, choć końca odsiadki doczekiwał zaledwie co drugi z „wyeksportowanych” przestępców. Ciekawostką jest to, że byli wśród podsądnych też tacy, którzy – o ile tylko było ich na to stać – sami kupowali się do pracy w USA i po przybyciu tam urządzali sobie długie wakacje lub osiedlali się i włączali w budowanie nowej republiki. Interes kręcił się pomimo narzekań samych kolonistów, którzy grzmieli (pamiętajmy, że Stany to kraj założony przez purytanów, których w Europie nikt już nie mógł znieść): „Ameryka stała się zwyczajnym ściekiem i szambem dla Brytanii”. Jednak przestał się kręcić, kiedy w XVIII wieku wybuchła tam rewolucja, kolonie wypowiedziały posłuszeństwo, a nowe państwo przestało przyjmować kryminalistów napływających dotąd szerokim strumieniem.

Pierwsza Flota

Ci szybko zatłoczyli brytyjskie więzienia tak, że przestali się w nich mieścić. Kogo się dało – wypuszczano. Ale wszystkich wypuścić się nie dało, ponieważ przeciwko zwalnianiu skazanych protestowano. Tymczasowo problem rozwiązały zamienione na areszty hulki. Jednak i te oprotestowano, już choćby dlatego, że choroby rozprzestrzeniały się tam z wielką łatwością, a z okrętów trafiały do miast. Zresztą i bez protestów nie mogły wystarczyć, bo do Wielkiej Brytanii wracali właśnie weterani armii, która przegrała wojnę z amerykańskimi kolonistami i rzadko zachowywali się jak przystało na dżentelmenów. Do tego dochodziły społeczne skutki nowej polityki prowadzonej na angielskiej wsi. XVIII wiek był bowiem czasem, w którym postępowały tak zwane „grodzenia”. Gminne grunty, od wieków użytkowane wspólnie, „okazywały się” własnością prywatną dużych posiadaczy ziemskich i zamożniejszych farmerów. To podkopywało możliwość utrzymania się z ziemi tych biedniejszych i spowodowało masową migrację do miast. Tam jednak nie było pracy dla wszystkich i wielu z tych ludzi musiało kraść. Za kradzież karano wtedy srożej niż np. za zabójstwo dokonane w bójce, więc nie było gdzie zmieścić skazanych.

Mówiąc krótko: trzeba było znaleźć nową metodę pozbywania się więźniów. I znaleziono. Nazywała się: „Nowa Południowa Walia” i ledwie kilkanaście lat wcześniej została odkryta dla Europy przez Jamesa Cooka. Plus miała też taki, że uznano, iż miejscowi to nomadzi, którzy się nie liczą i nie należy się nimi przejmować, a więc jest to ziemia niczyja. Jako taka miała wkrótce stać się własnością korony brytyjskiej. Początkowo jako kolonia karna.

Pierwsze statki ze skazańcami dopłynęły tam w 1788 roku. Wiozły ludzi, którzy mieli całkowicie zmienić charakter zasiedlonego przez Aborygenów kontynentu, zabrać ziemię jego tubylczym mieszkańcom, doprowadzić do drastycznego zmniejszenia ich populacji i całość zamienić w leżący najdalej od Europy „europejski” kraj. Była to tzw. „Pierwsza Flota”, którą kierował kapitan Arthur Phillip. Na pokładach, a raczej pod pokładami, kilkunastu statków znajdowała się niezła mieszanka. Większość ludzi pochodziła z północnego Londynu. - Byli ze Stepney, Poplar, Clerkenwell, St. Giles's i Seven Dials, Soho – wymieniał Thomas Keneally we wspaniałej „A Commonwealth of Thieves”.

Nadreprezentowane było zwłaszcza St. Giles, które uważano wtedy za londyńską republikę złodziei, bo było to królestwo zamieszkane przez mających własny język (tzw. cant lub flash) kieszonkowców i innych przestępców. Była to wariacja angielskiego, której „dobrze wychowani” nie mogli zrozumieć. Nawiasem mówiąc stąd wzięło się np. słowo pal, które oznaczało pomocnika kieszonkowca. To właśnie mówiący „cantem” zaczęli też nazywać Bow Street Runners, czyli służbę będącą czymś w rodzaju ówczesnych policjantów, mianem pigs.

Na statki płynące do Australii trafiło ponad 1000 marynarzy i skazańców. Wśród nich było kilkaset kobiet, a na listach pokładowych widnieją także dzieci. Jednym z nich był 13-letni John Hudson, którego skazano cztery lata wcześniej za kradzież jednej koszuli i kilku sztuk bielizny. Większość zesłańców to byli drobni złodzieje lub oszuści. Zdarzały się prostytutki, które okradły klientów. Byli też ludzie, których winą było to, że uciekli z transportów do Ameryki, albo wrócili z niej pomimo wyroku. Trasę zaplanowano przez Wyspy Kanaryjskie, Rio de Janeiro i Kapsztad. Zwłaszcza w Rio okręty zostały przywitane z wszystkimi honorami, bo wyprawa do Nowej Południowej Walii, czy jak nazywano ją w Ameryce Łacińskiej Nowej Holandii, robiła wrażenie.

Przed podróżą najbardziej obawiano się o zdrowie załogantów i skazańców. Obawy budził przede wszystkim szkorbut, którego przyczyn jeszcze wtedy nie znano. Co bardziej porządni z oficerów mieli też obawy dotyczące obyczajności na statkach, które zresztą znalazły potwierdzenie, bo marynarze chętnie korzystali z wdzięków uwięzionych kobiet, które – ponoć – też nie stroniły od ich  towarzystwa. To jednak, pomijając kilka nowych chorób u załogantów oraz całkiem sporą liczbę ciąż, wyprawie nie zaszkodziło. Za sprawą Phillipa, który zadbał o statki oraz ekwipunek ponad siedmiomiesięczna podróż przez pół świata zakończyła się zaledwie kilkudziesięcioma zgonami, co uznano za doskonały wynik.

Do celu dopłynięto w styczniu 1788 roku. Zaraz potem doszło do pierwszych kontaktów z Aborygenami, którzy pomijając krótki kontakt z Cookiem i sporadyczne relacje z mieszkańcami pobliskich wysp oraz Azjatami, żyli w niemal całkowitej separacji od innych ludzkich społeczności. I to od mniej więcej 50 tys. lat, czyli czasu, kiedy w Europie trwała epoka lodowa, wciąż żyli jeszcze Neandertalczycy, którzy mieli zresztą przetrwać jeszcze kolejne 20 tys. lat. Nietrudno wyobrazić sobie, jakim szokiem musiało być dla nich nagłe pojawienie się kilkunastu okrętów z brytyjskimi skazańcami. Ludźmi mówiącymi innym językiem, ubierającymi się zupełnie inaczej i wyglądającymi inaczej. Wersji przedstawiających te pierwsze kontakty jest kilka, a jedyne co w nich pewnego to kilka anegdot. Takich np. jak ta, że tubylcy nie byli w stanie rozpoznać płci przybyszów, bo ci wyglądali jak mężczyźni, ale... nie mieli zarostu. I tych opowiadających o tym, jak Aborygeni chcieli się za wszelką cenę pozbyć przybyszów.

 
Linki sponsorowane
Zaloguj się lub zarejestruj aby dodać komentarz.

Komentarze

Bądź pierwszą osobą, komentującą ten artykuł.

Reklama

dodaj reklamę »Boksy reklamowe

Najczęściej czytane artykuły

        Ogłoszenia

        Reklama


         
        • Copyright © MojaWyspa.co.uk,
        • Tel: 020 3026 6918 Wlk. Brytania,
        • Tel: 0 32 73 90 600 Polska