Louise Casey, szefowa rządowego programu oferującego pomoc rodzinom dysfunkcjonalnym, już od 2011 roku stara się pomóc tego typu ludziom wrócić na „właściwe tory”. Jej działalność rozpoczęła się tuż po głośnych zamieszkach m.in. w Londynie. Wtedy to państwo przypomniało sobie o „wykluczonych”, którym postanowiło pomóc.
Bilans tej pomocy nie do końca jednak zadowala pomysłodawców. Przede wszystkim chodzi o rosnące koszty. Część ministrów domaga się zmian w podejściu do rodzin typu „to nie moja wina”, których członkowie nauczyli się unikania podejmowania niemal wszelkiej odpowiedzialności. Szacuje się, że rodzin dysfunkcjonalnych, w 100 proc. zależnych od pomocy państwa, jest obecnie w UK około 120 tysięcy.
- Mimo wszystko będę bronić tego programu. Po raz pierwszy udało nam się diagnozować skalę zjawiska, poznać problemy, które trapią tego rodzaju rodziny. Zajmowaliśmy się rodzinami, które spełniały kryteria, a więc takimi, gdzie występowały co najmniej trzy problemy – np. przemoc domowa, długotrwałe bezrobocie, wagary, przestępczość młodocianych itp. – mówi Louise Casey.
W tym czasie pomoc dotarła do wielu rodzin, gdzie antyspołeczne zachowania były na poziomie ekstremalnym. Przykładem jest rodzina m.in. do której w ciągu 6 miesięcy, policja przyjeżdżała łącznie 90 razy. Autorzy programu chętniej jednak chwalą się sukcesami. Twierdzą, że dzięki tym działaniom aż 53 tysiące rodzin wróciło na „normalne tory” – rodzice zaczęli pracować, dzieci przestały wagarować, ustała przemoc i przestępczość.
- Na bieżąco analizujemy bazę rodzin, którym trzeba pomóc. W tej chwili liczy ona 111 tysięcy gospodarstw domowych, a z pomocą dotarliśmy już do 97 tysięcy. Oczywiście praca z takimi rodzinami to sprawa długofalowa, ale możemy mówić o tym, że 53 tysiące takich rodzin dzięki nam zaczęło wychodzić na prostą. To nie jest takie proste, chociażby gdy zda się sprawę, że około 60 tys. dzieci żyje z rodzicami walczącymi z uzależnieniem od heroiny – dodaje Casey.
Małgorzata Słupska, MojaWyspa.co.uk