MojaWyspa.co.uk - Polski Portal Informacyjny w Wielkiej Brytanii. Polish Community in the UK
Polska strona Wielkiej Brytanii

04/08/2014 08:36:00

Felieton: Koniec białej Europy

Felieton: Koniec białej EuropyBiała Europa dogorywa – twierdzi Nick Griffin. To oczywiście pogląd skandaliczny. Szkoda tylko że wizja islamskiego kalifatu na gruzach Starego Kontynentu wydaje się coraz bardziej realna.
Jakiś czas temu w Europarlamencie tyradę przeciwko kolorowej imigracji wygłosił przewodniczący Brytyjskiej Partii Narodowej Nick Griffin. Griffin oraz jego drużyna oskarżani są o wszystkie zbrodnie z zakresu nieposzanowania inności, pod który podpadają rasizm, antysemityzm, szowinizm, ksenofobia, homofobia, islamofobia i agorafobia. Z takimi ludźmi na salonach zwykle nie walczy się na argumenty, tylko prowadzi dialog za pomocą kubła pomyj. Każdy cywilizowany europoseł, i w ogóle Unioeuropejczyk, ma na podorędziu bukiet soczystych epitetów, które w mig objaśnią niezorientowanym, co należy sądzić o bydlaku kwestionującym projekt likwidacji chrześcijańskiej Europy i zastąpienia jej kipiącym etnotyglem. Dlatego wystąpienie Griffina zostało zinterpretowane (w tym przypadku w rolę rzecznika oświeconych wcieliła się niejaka posłanka Gomez) jako „wstyd dla Europarlamentu” i uzupełnione życzeniem nieuzyskania przez Brytyjczyka reelekcji.



Odłożyłem sobie tę siarczystą mówkę na okazję, kiedy rzeczywistość dostarczy solidnej egzemplifikacji dla spostrzeżeń Griffina – i taka okazja niedawno się nadarzyła. Oto Abu Bakr al-Bagdadi, herszt terrorystycznego ugrupowania ISIS (Islamskie Państwo Iraku i Syrii), ogłosił zamiar utworzenia islamskiego kalifatu w Europie. ISIS to hit ostatnich tygodni, taka Al-Kaida 2.0, czyli kolejny twór socjotechniki światowych planistów. Według wikipedycznej notki organizacja powstała w 2003 r. w Iraku podczas interwencji USA, tyle że do niedawna używała komicznych nazw w rodzaju „Dżamat at-Tauhid al-Dżihad” czy „Tanzim Kaidat al-Dżihad fi Bilad ar-Rafidajn”. Najwyraźniej jednak copywriterzy CIA w końcu zasugerowali islamistom rebranding i Dżamat-dżihad-whatever zmienił toporną markę na wyrazisty akronim, kojarzony dotychczas z imieniem egipskiej bogini płodności.

Być może zresztą sprawy rozegrały się nieco inaczej i wcale nie było żadnego rebrandingu tylko creatio ex nihilo. Podobnie jak o Al Kaidzie nikt nie słyszał przed 11 września, tak i o ISIS ciężko znaleźć wzmiankę sprzed czerwca 2014 r. W grudniu ubiegłego roku pisał o tym ugrupowaniu jeden „branżowy” think tank (TRAC), zajmujący się tematyką terroryzmu, ale donosy o Al Kaidzie-bis szczególnie obrodziły w czerwcu i lipcu. W tym przypadku nie było jednego spektakularnego powodu, raptem kilka incydentów – ogłoszenie utworzenia kalifatu na terenie Iraku, groźby pod adresem FIFA, prześladowanie chrześcijan i takie tam. Ot, codzienna proza ze światowego pola walki. Niewykluczone więc, że ISIS najpierw pojawiła się jako seria efektownych niusów, a dopiero potem blisko- i środkowowschodni watażkowie zaczęli podszywać się pod groźną organizację.

Jak było, tak było, jednak przy okazji medialnego fermentu można było się dowiedzieć, skąd takie twory jak ISIS wynajdują grube miliony na wikt i opierunek. Zgodnie z doniesieniami północnoirlandzkiego dziennika „Belfast Telegraph”, islamiści otrzymują „pomoc humanitarną” od niezastąpionych „engieosów”, czyli organizacji przykrywkowych szerzej znanych jako pozarządowe. Forsa na dziki wschód płynie m.in. od rządów europejskich, w tym brytyjskiego, oraz amerykańskiego. Formalnie jest to pomoc humanitarna dla obszarów dotkniętych klęską wojny, np. w Syrii. Że jednak nikt z euroatlantyckich darczyńców nie zainteresuje się, iż towary warte miliony dolarów trafiają na obszary kontrolowane przez terrorystów? Chyba nie ma co się dziwić, bo historia zna już podobne przypadki.

Również „Al Kaida” powstała na bazie mudżahedinów pamiętających czasy inwazji rosyjskiej na Afganistan i obficie finansowanych przez USA. Może zresztą „powstała” to niewłaściwe słowo. Po prostu mudżahedini jak byli, tak byli, a magicy z CIA (czy siostrzanych agencyjek) wykorzystali ich jako realny substrat dla swojej kampanii medialnej promującej nową markę w świecie terroryzmu. Marka zaszyła się w umysłach zachodnich mieszczuchów i odzywała niepokojem o utratę błogostanu przy każdym alarmie bombowym, wybuchu petardy na ulicy czy bezpańskim bagażu pozostawionym w centrum handlowym. Również przypadek ISIS nosi znamiona medialnej kreacji z potencjałem podkręcania terrorystycznej paranoi. Jak dla mnie hitem w tym temacie było doniesienie, że „Grupa w swoich działaniach jest tak ekstremalna, że została nawet potępiona przez Al-Kaidę”. Coś na zasadzie: tamci byli przerażający, ale ci – ha! – nie są godni tamtym pucować bazooki. Lud, dość już oswojony z „groźbą terrorystyczną”, potrzebuje nowego bodźca, żeby atmosfera napięcia zupełnie nie oklapła – bo przecież bezpieka nie możne co sezon rozwalać World Trade Center ani urządzać zamachów w madryckim metrze.

Czy to znaczy, że cały ten terroryzm to fotomontaż i nie ma się czego bać? Niestety nie. Rozniecanie strachu przed kolejnym potworem z szafy ma bardzo konkretny cel. Pomaga urobić umysły opinii publicznej w taki sposób, by – gdy przyjdzie co do czego – każdy szaraczyna mógł od razu skojarzyć skutek z przyczyną, czyn ze sprawcą i szybciutko wskazać palcem we właściwym kierunku. Dzięki temu, jeśli gdzieś już grzmotnie i pojawią się ofiary, wszyscy jak jeden mąż – zanim jeszcze opadnie pył – będą wiedzieć, że za zamachem stoi najnowszy terrorystyczny brand, w rodzaju ISIS. Zaś władza – mając jasność, że lud ma jasność – może dzięki temu od kopa sprezentować nam kolejny kaganiec w rodzaju Patriot Act, Guantanamo czy ulicznego monitoringu nowej generacji.

Jednak te wszystkie trotylowe happeningi nie mogą się rozgrywać w Pcimiu czy też Białymstoku. Nikt by przecież nie łyknął, że islamscy terroryści zaatakowali Bogu ducha winną pipidówę, w której jest trzech Murzynów i dwóch Arabów na krzyż. Zamachy muszą być osadzone w odpowiednim „kontekście społecznym”, czyli rozgrywać się w środowisku pełnym etnicznej różnorodności i kulturowo-ekonomicznych napięć. Żeby Europa zaczęła się bać, trzeba zdemontować jej tradycyjne struktury i na ich gruzach „stworzyć” cywilizacyjny bajzel pod pretekstem rozwijania „społeczeństwa otwartego”. A społeczeństwo europejskie, jak wylicza Griffin, najpierw otwierano dla imigrantów z odległych krain pod pretekstem zapotrzebowania na siłę roboczą, potem w ramach eksperymentów etnicznych, potem – przyjmowania uchodźców, potem – odmładzania populacji starej Europy, a niedawno – otwierania granic dla azylantów. Teraz, gdy „goście” z Pakistanu i Somalii oraz przesiadkowicze z Lampedusy zapuścili korzenie w naszym bujnym europejskim ogródku, CIA czy MI5 nie będą musiały nawet specjalnie pomagać w wysadzaniu wieżowców ani podrzucaniu lasek dynamitu do stołecznych stacji metra. Wystarczy niekontrolowany rozwój kolorowych populacji przeszczepionych z innego kosmosu kulturowego i zmarginalizowanych społecznie oraz ekonomicznie na wciąż jeszcze żyznych glebach Zachodu. I za pięć, dziesięć lat groźba ISIS na temat zainstalowania w Europie kalifatu stanie się rzeczywistością.

Pan Dobrodziej
Więcej w tym temacie (pełna lista artykułów)

 
Linki sponsorowane
Zaloguj się lub zarejestruj aby dodać komentarz.

Komentarze (wszystkich 2)

Onieznajomy

236 komentarzy

4 sierpień '14

Onieznajomy napisał:

w niektorych krajach arabskich jest bardzo trudno uzyskac obywatelstwo
w ZEA, tyko dziecko dwuch pelnoprawnych obywateli tego kraju moze uzyskac obywatelstwo
potomkowie z mieszanych malzenstw nie dostaja obywatelstwa

to jest odpowiedz czy panstwo moze zapobiec mieszaniu etnicznemu
mozna - mozna
tylko dobrze Pan Dobrodziej podejrzewa, ze tu chodzi tez o inne wzgledy

profil | IP logowane

Reklama

dodaj reklamę »Boksy reklamowe

Najczęściej czytane artykuły

        Ogłoszenia

        Reklama


         
        • Copyright © MojaWyspa.co.uk,
        • Tel: 020 3026 6918 Wlk. Brytania,
        • Tel: 0 32 73 90 600 Polska