Przeciętny polski obywatel nie szanuje prawa. Odczuwa jedynie strach przed karą za jego naruszenie. Ryzykowna teza? Być może. Tak mi wychodzi nie tylko z obserwacji i doświadczenia, ale również z – zasadnego, jak sądzę – założenia, że prawo obowiązuje tylko równych, ale już nie „równiejszych”.
Warszawskie drogi sterroryzował niedawno wariat drogowy. Ale wariat nie byle jaki, bo prawdziwy rajdowiec. Człowiek obrósł już legendą – dwunastominutowy filmik dokumentujący jego wyczyny na stołecznych szosach doczekał się trzech milionów odtworzeń (a być może większej liczby, jeśli jest dostępny na innych kontach YouTube). Na temat Froga – jak tytułuje się mistrz kierownicy – wypowiadali się dziennikarze, policjanci, urzędnicy, politycy, psychologowie i inni znawcy życia publicznego. Skąd ta sława? Stąd, że pirat w sposób arcybezczelny zagrał na nosie władzy. I nie chodzi o to, że cisnął stołecznymi drogami BMW M32, ile fabryka dała, ścigając się z motocyklistami i łamiąc przy tym większość dostępnych do złamania przepisów. Ale o to, że opublikował swoje akrobacje w serwisie YouTube, dowodząc tym samym, że policja może mu właściwie skoczyć – przynajmniej w momencie, gdy zwija asfalt. Choć nie ekscytuję się motoryzacją, to wyczyny pirata oglądałem z wypiekami na twarzy, skrycie zazdroszcząc mu umiejętności i brawury.
Tak, wiem, że to nieprorodzinne pisać takie rzeczy, na które najlepszą odpowiedzią jest chóralne potępienie, ale chyba właśnie dlatego je piszę. Z jednej strony mam poczucie, że Frog to adrenalinowy świr, który powinien trafić za kratki lub zostać obciążony wysoką grzywną i pozbawiony prawa jazdy. Z drugiej – mało co odstręcza mnie tak mocno, jak gremialny jazgot zbulwersowanych służbistów. Jeszcze kilka dni temu nie sposób było włączyć radia (konkretnie „Jedynki”), żeby nie trafić na jednogłos słuchaczy, dziennikarzy i różnorakich utrzymanków podatnika, spijających sobie z buź słowa oburzenia na ekscesy pirata i słowa zawodu z powodu niewydolności organów ścigania – podczas gdy na „tubkach” i na „fejsach” rozbrzmiewały ciut mniej jednorodne tony. Organy ostatecznie wydoliły, bo czytam właśnie, że Frog został zatrzymany w Mielnie, przy czym okazało się, że ma więcej za paznokciami niż wyścigi ulicami Warszawy.
Ale mniejsza o szczegóły techniczne „afery drogowej”. Ciekawsza w tym kontekście wydaje mi się inna kwestia: mianowicie nasz stosunek do łamania prawa. Stereotyp głosi, że jesteśmy narodem cwaniaków, którzy lubią ciut zamącić, zachachmęcić – generalnie sprytem wyjść na swoje. Towarzyszy temu często satysfakcja, że udało się wykiwać „system”. Niezbyt to „patriotyczne” i społecznie solidarne. Taka postawa wynika jednak z pragmatycznej oceny rzeczywistości. Prawa obowiązujące w naszym kraju (jak zresztą w wielu innych) są konstrukcją w dużym stopniu fasadową. Regulują rozmaite aspekty życia społecznego i jednostkowego w sposób szczegółowy oraz – często – bzdurny, ale w praktyce obowiązują jedynie tych, którym łatwo dobrać się do tyłka. Czyli biedny, szary gmin i tych „karierowiczów”, którzy są za słabi, by przebić głową szklany sufit. A biedny, szary gmin – choć nie czytał Marksa ni Lenina – zawsze w zgrubnym zarysie zdaje sobie sprawę z realnych porządków społecznych i nieomylnie wie, że „ci na górze” uprawiają rozbój w biały dzień.
W rzeczywistości, w której prawo jest dla równych, ale już nie dla równiejszych, trudno oczekiwać szacunku dla instytucji publicznych i w ogóle zinstytucjonalizowanych form życia wspólnotowego. Stąd rodzi się w nas aprobata dla cwaniaków i kozaków, którzy w demonstracyjny sposób potrafią zagrać na nosie systemowi nakazowo-zakazowemu. I nawet jeśli sami nie mamy cojones, żeby zdobyć się na filmową brawurę w igraniu z „systemem”, to nieobce jest nam doznanie satysfakcji na myśl, że udało nam się ominąć głupi przepis czy wykiwać nierozgarniętego gryzipiórka. W kwestiach, które nie są ewidentnie związane z naruszeniem moralności (kradzież, przemoc itd.), prawo dla wielu z nas stanowi raczej przeszkodę do sprawnej realizacji celu niż sprawny regulator życia publicznego. I choć jest to karygodne, godne potępienia i bulwersujące do kwadratu, to jednak taka postawa ma również swoją jasną stronę – oznacza, że nie dajemy się tak do końca sformatować i upupić.