Premier Donald Tusk niedawno postraszył naród, że pierwszego września polskie dzieci znowu mogą nie pójść do szkoły. Znaleźli się więc tacy, którzy straszą pana premiera, że może nie pojechać na wakacje. Albo pojechać, ale dopiero po dymisji.
Polacy, nic się nie stało
Burza w polskiej polityce bynajmniej nie skończyła się wraz z uspokajającymi oświadczeniami Donalda Tuska. Ani z wyprzedaniem nakładu tygodnika „Wprost” ze stenogramem rozmów Marka Belki z Bartłomiejem Sienkiewiczem. Przy tej okazji każda grupa interesów chciałaby coś załatwić. PiS chciałby dymisji premiera, nowych wyborów i powołania kolejnej sejmowej komisji śledczej. Jeśli tak dalej pójdzie, to do wypełnienia składu tych komisji zabraknie posłów w przyszłej kadencji sejmu. PSL w zamian na dalsze trwanie u boku PO chciałoby więcej władzy i stanowisk. Minister sprawiedliwości chciałby wysadzić z siodła niezależnego od niego prokuratora generalnego.
Na „Wprost” - marsz!
Głównym kłopotem prokuratury w Polsce stało się teraz nie to, co zostało nagrane, ale to, kto nagrał i zaniósł do redakcji gazety. W celu rozwiązania tego problemu, wysoka prokuratura w asyście oddziału ABW i policji udała się do redakcji z żądaniem wydania oryginalnych nośników z nagraniami. Koczowała tam od południa do nocy przy okazji grożąc zabraniem dziennikarzom wszystkich komputerów służących do codziennej pracy. Przepychanki trwały wiele godzin,a w ich finale oglądaliśmy redaktora naczelnego „Wprost”, który do własnej piersi przyciskał laptop, a kilku funkcjonariuszy usiłowało mu go wyrwać chwytając za ręce i ubranie. Pieszy pościg elity polskich służb śledczych za redaktorem z laptopem, po budynku biurowym i ulicach Warszawy, byłby medialną atrakcją roku. W końcu jednak zrobiło się późno i służby poszły spać, a redakcja na razie obroniła laptopy.
Tajemnica? - Do Moskwy!
Ale w czym tkwił problem? Otóż w tym, że redakcja odmawia wydania oryginalnych nośników z nagraniami powołując się na obowiązującą ją tajemnicę dziennikarską. Uchylić tajemnicę może tylko sąd. Ale aby ja uchylić, sąd musi najpierw posłuchać osobiście nagrań. Aby sąd mógł posłuchać i uchylić (albo nie uchylić), to prokuratura musi do sądu przynieść nośniki z nagraniami. A redakcja nie chce wydać nośników do czasu, aż sąd uchyli tajemnicę. I tak w kółko.
Podpowiadamy jak wyjść z tego klinczu. Po pierwsze, oryginalne nośniki należy wywieźć do Moskwy i zdeponować w sejfie u Tatiany Anodiny plombując przy użyciu kartki papieru i kleju „Plastuś". Po drugie, wydać prokuraturze kopie. Kopie jako nośniki zapisu nagrań okażą się nie w pełni wiarygodne i sąd nie będzie mógł uchylić tajemnicy dziennikarskiej. W ten sposób i procedury zostaną zachowane i tajemnica dziennikarska ochroniona. Dla ochrony tajemnic bowiem nie ma miejsca lepszego niż Moskwa.
W tej sytuacji czas na filmowy przerywnik
Grzeszny Latkowski
Nieoczekiwanym sojusznikiem organów państwowych w dyskredytowaniu naczelnego redaktora „Wprost” - Sylwestra Latkowskiego - okazały się media prawicowe. Dziennikarze dotarli do dokumentów i osob potwierdzających, że główny medialny prezenter najnowszej afery podsłuchowej był w przeszłości przestępcą. Karano go za oszustwa, a odnaleziony świadek twierdzi, że Latkowski prowadził także biznes związany z wynajmowaniem kobiet w celu oferowania usług seksualnych. Był też brany pod uwagę przez organy ścigania jako mogący mieć związek ze sprawą zabójstwa dwóch osób. Tak czy inaczej wakacje w polskich mediach i polityce zapowiadają się interesująco.
Diabli wiedza co tam sie dzieje, ani o co w ogole chodzi. Lewicowa gazata robi prezent Pisowi, Hofman pala zachwytem, sam prezes pewnie nie moze wrecz uwierzyc w nagla przychylnosc losu. Zaiste interesujace.
Co ze zlotowka w zwiazku z tym wszystkim, w sensie, jak sie teraz wyjdzie na wymianie funta?