Tak wielki pożar – argumentowano – musiał mieć winnego i rozpocząć się od podpalenia. Pierwsze podejrzenie, jeszcze w czasie jego trwania, padło na Holendrów, z którymi Anglia dopiero co toczyła wojnę. Drugie na Francuzów. I jeszcze katolików. Niektórzy podejrzewali też Karola II, który miał mścić się za ojca. Głośno zaczęto mówić o tym, że to nowy spisek prochowy, i tłum zaczął wymierzać sprawiedliwość. Obcokrajowców atakowano na ulicach. Dochodziło do linczów. Za tłumem podążyły władze. Parlament powołał komisję do zbadania przyczyn pożaru. Wkrótce zaczęli pojawiać się świadkowie mówiący o tym, że Holendrzy knuli. Knuć mieli też Francuzi. Komisja parlamentarna ustaliła, że chodziło o wypadek, ale nie zmieniło to faktu, że koniecznością było znalezienie kogoś, kto się przyzna, i to się udało. Robert Hubert był 26-letnim synem zegarmistrza z francuskiego Rouen. Mężczyzna, którego zatrzymano z nieznanego powodu – być może tylko dlatego, że był Francuzem – po aresztowaniu opowiedział o tym, że próbował podpalić Westminster. Wprawdzie Westminster nie spłonął, ale trzeba było dokonać tylko kilku „poprawek” w przyznaniu się do winy i można było przedstawić ludziom kozła ofiarnego.
Huberta umieszczono w Southwark Prison i popracowano, by jego opowieść wyglądała „lepiej”. Już po kilku dniach okazało się, że podpalał nie Westminster, a piekarnię przy Puddington Lane. Wcześniej miał się po prostu pomylić, co nikogo nie zdziwiło, choć pałac raczej nie przypominał piekarni. Do przyznania Hubert dołożył historyjkę o tym, że działał we współpracy z papistami i francuskim królem. Biedaka skazano w Old Bailey, choć nawet ława przysięgłych nie wierzyła ponoć w jego winę. Powieszono go w październiku w Tyburn. Zwłoki zostały rozszarpane przez tłum. Później okazało się, że w czasie pożaru nie było go nawet w Londynie. Polowanie na czarownice trwało jeszcze przez niemal rok. Obcokrajowcy trafiali do więzień. Byli bici. Utrudniano im lub uniemożliwiano odbudowę domów, za którą zabrano się wkrótce po pożarze i która z czasem nabierała tempa.
Katastrofę chciano bowiem wykorzystać, by wąskie uliczki The City zmienić w miasto w kontynentalnym stylu. Z szerokimi alejami i zupełnie nową siatką ulic. Adwokatem takiej zmiany był zwłaszcza Christopher Wren – także autor pomnika Wielkiego Pożaru, który stoi przy Monument Street. Ostatecznie jednak spory własnościowe zmusiły budowniczych, by zachowali stary układ miasta. Tyle tylko, że zrezygnowano z drewna jako materiału budowlanego. Nowy Londyn był murowany, a postawili go imigranci, którzy szybko wypełnili lukę po Wielkiej Zarazie i… antyimigracyjnej nagonce, która spowodowała, że z miasta uciekło wielu potrzebnych rzemieślników i fachowców.
Tomasz Borejza, Cooltura
Bądź pierwszą osobą, komentującą ten artykuł.