MojaWyspa.co.uk - Polski Portal Informacyjny w Wielkiej Brytanii. Polish Community in the UK
Polska strona Wielkiej Brytanii

09/06/2014 08:35:00

Felieton: Żartobliwość biurokracji

Felieton: Żartobliwość biurokracjiSporo w ostatnim czasie mówi się o biurokracji. Szczególnie w Polsce, gdzie szary obywatel – znany skądinąd z malkontenctwa – nieustannie utyskuje na praktyki urzędnicze. Jednak źle się dzieje nie tylko nad Wisłą.
Francuska biurokracja ponoć też niezgorzej potrafi przyprawić o ból głowy. To samo tyczy się hiszpańskiej oraz włoskiej. Jest jeszcze Grecja i Portugalia. A i przecież Niemcy lubują się w ordynku. Nie sposób też nie wspomnieć o USA, gdzie wolność gospodarcza dożywa kresu swoich dni. Ale – skoro już podróżujemy tak daleko – to przecież także Indie celują w utrudnianiu życia szaremu obywatelowi. Oho, o mały włos zapomniałbym o Brukseli, czyli na dobrą sprawę Unii Europejskiej. No cóż, można by rzec, że potęga urzędu to zjawisko uniwersalne.

Jednak urząd to nie tylko byt potężny, ale też dowcipny. Doświadczyłem tego na własnej skórze. Kilka lat temu wizytowałem Zakład Ubezpieczeń Społecznych w ważnej sprawie urzędowej, związanej bodajże z ciągłością opłacania składek na ubezpieczenie zdrowotne. Zakład Ubezpieczeń z zachowaniem należytych form i ceremoniałów odesłał mnie jednak do Narodowego Funduszu zdrowia, oceniając że odpowiedzialność w przedmiotowej sprawie leży po stronie tejże instytucji. W NFZ dowiedziałem się, że jednak jest odwrotnie. Wróciłem więc do ZUS, gdzie zostałem poinstruowany o konieczności uzyskania stosownego zaświadczenia z NFZ, o które musiałem złożyć wniosek, na rozpatrzenie którego musiałem odczekać stosowny okres czasu, a gdy czas ów nadszedł – ponownie zjawić się w NFZ, następnie udać się do ZUS, po czym obejrzeć film „Upadek” z Michaelem Douglasem w roli głównej*, by utożsamić się z protagonistą w celu przeżycia katharsis, które umożliwiło mi dalszy kontakt z majestatem urzędu z zachowaniem należytych form i ceremoniałów. I – wierzcie lub nie – biegałem tak od jednego majestatu do drugiego siedem razy, obrastając w druki, wnioski, formularze i inne atrybuty potęgi gryzipiórstwa.

Momentem kulminacyjnym figlów urzędu z petentem (w tym przypadku: mną) był druk przesłany na domowy adres. Tekst o objętości strony A4 złożony z licznych zdań złożonych wielokrotnie i obfitujący w terminy zaczerpnięte z Wielkiego Słownika Wyrazów z Kosmosu zawierał jedną istotną myśl. O tym, że jedną i jak istotną dowiedziałem się dopiero w okienku NFZ, gdyż samodzielna deszyfracja listu przerosła moje zdolności obliczeniowe. Okienko NFZ z nieukrywaną pobłażliwością, trwale wkomponowaną w swą mimikę i artykulację, wyjaśniło mi, że sens dokumentu jest następujący: wniosek został przyjęty, jeśli petent chciałby wnieść stosowne uzupełnienia, petent może to zrobić w terminie [data].

Wspominam dziś tę ścieżkę śmiechu z łezką w oku i nie mogę się nadziwić nad niepojętnością polskiego rządu. Oto bowiem polski rząd postanowił wysłać polskich urzędników na szkolenia z zakresu poprawnej polszczyzny. Rzecz rozbija się o to, że przedstawiciele administracji rzekomo nie potrafią porozumieć się z petentami i serwują im niezrozumiałe frazy. Ot, przykładzik: „Załączniki do wniosku należy wypełnić zgodnie z instrukcją wypełniania załączników do wniosku, która stanowi załącznik do niniejszego regulaminu”. Tudzież taki okaz: „Przez negatywną ocenę projektu należy rozumieć taką ocenę, która uniemożliwia przekazanie wniosku do dalszej oceny”.

Rząd nasz w swojej porywczości nie połapał najwyraźniej, że urzędy produkują takie perły nie z niepojętności, ale dla ubawu. Zrozumienie tego fenomenu wymaga jednak odrobiny empatii, a konkretnie: zdolności do postawienia się w sytuacji pracownika państwowej instytucji. Osiem niekończących się godzin w biurze spędzonych na pytlowaniu z koleż(an)kami, popijaniu fusiary, przegryzaniu drożdżówek i okazjonalnych czynnościach biurowych (klikaniu w klawiaturę, drukowaniu druczków, przybijaniu pieczątek, no i – bywa – dialogowaniu z petentem). Gdzież tu akcja? Można tak zdzierżyć rok, dwa, ale co gdy przyjdzie grzać ten stołek lat pięć, sześć, dziesięć? Jasne się staje, że w takiej sytuacji rodzi się potrzeba wyższych form rozrywki.

I tu właśnie należy szukać źródeł urzędowych gier i zabaw: biurśmiennictwa (piśmiennictwa biurowego), biurponga (gry towarzyskiej polegającej na odbijaniu petentem od placówki do placówki), biurstalkingu (prześladowania petentów za pomocą wymyślnych przepisów zobowiązujących do skomplikowanych działań) czy biurllyingu (poddawaniu petenta bullyingowi przez nakładanie na niego sankcji prawnych i/lub finansowych).

Szkoda by było wyrugować szczególnie pierwszą z technik urzędniczej rekreacji. Jeśli do tego dojdzie – literatura wiele na tym straci.

Pan Dobrodziej

*Wyjaśnienie dla tych, którzy nie widzieli: bohaterowi granemu przez Douglasa puszczają nerwy wskutek nadmiaru wrażeń związanych z rozmaitymi utrudnieniami życia codziennego, w efekcie czego robi Sajgon w Los Angeles. Wolę sobie nie wyobrażać, do jakiego stanu biedak zostałby doprowadzony w ZUS i NFZ, choć chętnie wyobrażam sobie, do jakiego stanu doprowadziłby ZUS i NFZ.
Więcej w tym temacie (pełna lista artykułów)
 
Linki sponsorowane
Zaloguj się lub zarejestruj aby dodać komentarz.

Komentarze

Bądź pierwszą osobą, komentującą ten artykuł.

Reklama

dodaj reklamę »Boksy reklamowe

Najczęściej czytane artykuły

        Ogłoszenia

        Reklama


         
        • Copyright © MojaWyspa.co.uk,
        • Tel: 020 3026 6918 Wlk. Brytania,
        • Tel: 0 32 73 90 600 Polska