Szefowa Home Office Theresa May ma poważne wątpliwości odnośnie do efektywności działań ministra edukacji dotyczących „ekstremizmu religijnego” w szkołach państwowych w Birmingham. Wygląda na to, że ministerstwo skargi w tym temacie dostawało już w 2010 roku.
Przypomnijmy, że niedawno media opublikowały raport ministerstwa edukacji, z którego wynika, że szkoły publiczne w Birmingham nielegalnie segregują uczniów, dyskryminując tych, którzy nie są wyznawcami islamu. Udokumentowano też ograniczenia w programie nauczania, zgodne z założeniami tej konserwatywnej religii. O raporcie pisaliśmy
tutaj.
Mówiono też o przypadkach faworyzowania muzułmańskich uczniów przez nauczycieli, lekcje rozpoczynano i kończono islamską modlitwą. W jednej ze skontrolowanych szkół, dyrektor, który nie jest wyznawcą islamu, został praktycznie ubezwłasnowolniony przez muzułmańskich nauczycieli.
Skandal i szukanie winnych
Wśród kandydatów na kozły ofiarne są urzędnicy z Birmingham nadzorujący szkolnictwo i rzecz jasna ministerstwo edukacji. To właśnie do ministra Gove’a skierowała swoje listowne zapytanie minister Theresa May. Chodzi bowiem o fakt, że mógł wiedzieć o skargach na to, co się dzieje w szkołach w Birmingham. Skargi docierały najpierw do lokalnych władz, w 2010 roku również do ministerstwa.
Minister Gove ograniczył się do lakonicznego stwierdzenie, że Home Office „robi za mało, jeśli chodzi o walkę z ekstremizmem religijnym”. Szybko jednak dodał, że jego resort oraz Home Office „pracują razem nad tą sprawą”.
W liście May pisze m.in. o tym, że „zarzuty wobec sytuacji w kilku szkołach w Birmingham budzą poważne wątpliwości nad jakością zarządzania placówkami oświatowymi i nadzorem szkół. Czy to prawda, że ministerstwo już w 2010 roku odbierało sygnały na tematy omawianych nieprawidłowości? Jeśli tak, to dlaczego nie było żadnej reakcji? – pisze May.
Kukułcze jajo
Minister Gove twierdzi, że sytuacja z Birmingham to wyjątkowy przypadek, który zakwalifikować trzeba jako efekt wyjątkowej aktywności islamskich ekstremistów. Dodaje też, że zauważa niechęć do zajęcia się tym problemem w kręgach rządowych, również w Home Office. Nieoficjalne źródła w ministerstwie spraw wewnętrznych mówią wprost, że „Gove próbował po cichu zrzucić ten problem ma kogoś innego”. Wygląda więc na to, że sprawa z Birmingham stała się typowym „kukułczym jajem”, którego nikt nie chce we własnym gnieździe.
Komentatorzy są jednak zgodni twierdząc, że przecież to nie Home Office sprawuje nadzór nad szkołami, a właśnie resort kierowany przez Gove’a. – To ministerstwo edukacji ma problem, tymczasem robią tam wszystko, żeby się nie zająć tą sprawą – mówią publicyści.
Małgorzata Słupska, MojaWyspa.co.uk