W zeszłym roku w „The Forum” nagrywaliście materiał do waszego DVD. Kabarety dały się już poznać z tego, że podczas takich okazji próbują się wzajemnie „ugotować” ku uciesze, oczywiście, publiczności. Mieliście coś takiego w Londynie?
- Wyznajemy zasadę „prawda czasu, prawda ekranu”. Każdy z naszych występów jest na żywo. Nic nie udajemy. Nie gotujemy się na siłę. Lubimy siebie zaskakiwać, aby nie popaść w sceniczną rutynę. Poza tym my także lubimy się dobrze bawić w trakcie naszych występów. Fakt jest taki, że publiczność takie odejścia od scenariusza wyłapuje w mig i najbardziej je lubi.
Jest jakiś skecz, który był jakoś szczególnie trudny do wykonania? Na przykład ze wzgledów logistycznych albo aktorskich?
- My jesteśmy natruszczykami. Nie mamy skończonych szkół aktorskich. To, co robimy na scenie, dyktuje nam serducho. Aktor może miałby problem z zagraniem tej czy innej postaci, bo by się trzy miesiące przygotowywał do roli. My robimy to przez siebie. Dlatego jest to prawdziwe, naturalne i ludzie to kupują.
Kilka pytań techniczno-organizacyjnych. Czy podczas przedstawień w Londynie pokażecie również skecze z poprzednich programów?
- „Pielgrzymka do miejsc śmiesznych” jest programem, którego nie pokazywaliśmy jeszcze w żadnej telewizji, więc dla publiczności w Londynie będzie to absolutna nowość. Na bisy, jeśli takowe będą, pokażemy numery z poprzednich programów. Jakie – jeszcze tego nie wiemy.
Czy publika będzie mogła liczyć na wasze autografy po przedstawieniach?
- Tak, zawsze wychodzimy do naszych widzów po koncercie, żeby zrobić sobie zdjęcia, rozdać autografy. Jesteśmy normalni, nie gwiazdorzymy. Spotkanie z naszą publiką to zawsze miły moment całego występu. To miło, że ludzie poświęcają swój czas i pieniądze, aby się z nami spotkać. Takie wyjście do nich po jest wręcz naszym obowiązkiem i rodzajem wdzięczności. Bez nich nas by nie było.
Tradycyjnie: warto przyjść na wasz występ, bo…
- Nie będzie polityki (śmiech).
Źródło: Cooltura
Bądź pierwszą osobą, komentującą ten artykuł.