Wszystkie cztery czują się w Londynie niezależne, spełnione w pracy, otoczone kulturami całego świata. Jednocześnie męczy je samotność i narastający niepokój o przyszłość oraz swoje miejsce w brytyjskiej stolicy. Dlaczego jednak nie decydują się na powrót do Polski?
Sylwia: „W Londynie inwestuje się w ludzi”
Sylwia spotyka się ze mną w polskim barze w centrum Londynu. Nie wiedziała wcześniej o istnieniu tego miejsca. Zamawia porcję pierogów z mięsem, chleb ze smalcem i duże piwo. – Cieszę sie, że odkryłam ten bar, będę tu przychodzić na polskie kolacje – mówi podekscytowana.
Ma 33 lata, jest atrakcyjną i błyskotliwą brunetką. „Bubbly”, jak określiłby ją Brytyjczyk, czyli osoba otwarta i towarzyska. Może dlatego od razu zwraca uwagę starszego angielskiego businessmana, który już na wejściu zagaduje ją. Opalona, niedawno wróciła z miesięcznej podróży po Azji; zwiedziła Bali, Kambodżę i Malezję. – To była podróż mojego życia, planuję kolejne – opowiada. Twierdzi, że mieszkając w Polsce, nie mogłaby sobie pozwoloć na tego typu podróże, ale powtarza, że swoją niezależność zawdzięcza wyłącznie własnej determinacji. – Nie do końca wierzyłam, że Polka może odnieść sukces w profesjonalnym środowisku finansowym w Londynie, ale zawsze chciałam udowodnić innym i samej sobie, że mogę zająć taką samą pozycję jak Anglicy – tłumaczy.
Do Londynu przyjechała 10 lat temu, jeszcze zanim Polskę przyjęto do Unii Europejskiej. – Wyjechałam z własnego wyboru, chciałam nauczyć się języka, zarobić trochę pieniędzy, nie miałam jednak wyznaczonego celu. Dostałam pracę jako au pair i opiekowałam się trojgiem dzieci. W tym czasie nakarmienie i uszczęśliwianie tych dzieci było moim jedynym zmartwieniem. Po jakimś czasie zaczęło mi jednak czegoś brakować. Po wielu miesiącach szukania pracy udało jej się zdobyć posadę office junior w firmie zajmującej się upadłością majątkową firm i osób prywatnych.
– Zaczęłam od najniższej posady – sortowałam dokumenty, odbierałam telefony, robiłam kawę. Ambicja jednak nie dawała mi spokoju. Zdecydowałam się na rozmowę z szefem i obwieściłam, że chciałabym dostać moją własną sprawę upadłości majątkowej. Byłam w szoku, kiedy się na to zgodził. Od tego czasu minęło prawie 7 lat, a ja mam już za sobą 70 spraw o likwidację. Punktem kulminacyjnym był moment, w którym zatrudniono dla mnie angielską asystentkę. Poczułam się naprawdę doceniona – opowiada.
Sylwia przyznaje, że obecna praca daje jej komfort finansowy. Wspomina trudne początki podczas pierwszego roku pobytu w Londynie, gdy starczało jej jedynie na zapłacenie za mieszkanie, naukę i bilety. – Taki ciężki okres trzeba po prostu przetrwać, nauczyć się wyrzeczeń. Choć przyznaję, że w pewnym momencie moje życie przypominało wegetację i w chwilach zwątpienia miałam ogromną ochotę wrócić do domu – wspomina. – Londyn każdemu potrafi dać kopniaka, ale przez to stajemy się silniejsi. To tutaj nauczyłam się być odpowiedzialna za siebie, dorosłam praktycznie w ciągu pierwszego roku po przyjeździe. To miasto założyło mi metalową zbroję.
W Londynie, według Sylwii, inwestuje się w ludzi, nie trzeba mieć „pleców”, żeby coś osiągnąć. Tego samego nie może powiedzieć jednak o Polsce. Wspomina, że zanim wyjechała z kraju, podczas studiów zaocznych w Bydgoszczy próbowała znaleźć pracę, jak podkreśla, nieco ambitniejszą niż w sklepie lub w restauracji. Bez powodzenia.
Nie jest pewna, czy zostanie w Londynie na stałe, ale do Polski nie planuje wracać. W najbliższych latach widzi siebie na wysokim stanowisku w branży, chce kontynuować podróże dookoła świata. – Mam też nadzieję, że niedługo poznam swoją drugą połówkę. Dawniej, gdy koleżanki latały na randki, ona studiowała słownik angielskiego i książki z ekonomii. – Postawiłam na karierę i podróże. Kto wie? Może kiedyś tego pożałuję? Jeśli poczuję się samotna, zapiszę się na internetowy portal randkowy – śmieje się.