Pamiętacie Grecję? To taki kraj na południu Europy znany z oliwek, fajnych ruin i ogłoszeń biur podróży. Onegdaj życie płynęło w nim wesoło i niespiesznie. W metropoliach rozgrywał się postęp cywilizacyjny, a na prowincji rozgrywało się to, co zawsze – wino, śpiew i kozie sery. Turyści, złaknieni widoków i południowej maniany, przybywali licznie i zostawiali dutki. Tak by to się kręciło może i do dziś, ale u wrót Peloponezu pojawili się komisarze ludowi.
Tak wygląda zawiązanie akcji współczesnej greckiej tragedii. Nie jest to co prawda wybuchowa jazda bez trzymanki, ale rozwlekła historia kolonizacji średnio zamożnego kraju przez potęgi gospodarki realnej (UE, czyli Niemcy) i wirtualnej („rynki finansowe”). Grecja do Wspólnoty Europejskiej przystąpiła w 1981 r. – kilka lat po dwóch dekadach dynamicznego rozwoju, określanego mianem „greckiego cudu gospodarczego”. Niestety dołączenie do klubu bogaczy nie wzmocniło impetu rozwojowego południowej gospodarki. Było odwrotnie. Wskutek zaostrzenia polityki fiskalnej w ciągu kolejnego dziesięciolecie wskaźnik zadłużenia Grecji w stosunku do PKB zwiększył się trzykrotnie. Niedawny lider pod względem tempa rozwoju gospodarczego na Starym Kontynencie ugrzązł w stagnacji. Jednak w 2002 r. Grecji udało się dobrnąć do strefy euro, co w praktyce oznaczało ostateczne wpadnięcie w potrzask brukselsko-finansjerskiego dyktatu.
Skutkiem akcesji do wspólnego obszaru walutowego był dostęp do łatwych kredytów. „Rynki finansowe” zaczęły pożyczać Grekom forsę lekką ręką, zupełnie ignorując fakt, że komponent widoczków i kozich serów w południowej gospodarce jest zbyt duży, by mogła się ona rozwijać jak zakłady Mercedesa. Co dalej – to już wiemy. Zadłużenie, socjal, biurokracja – całe to szambo w końcu musiało wylać. Grecja została usidlona przez wierzycieli. Padały firmy, ludzie lądowali na bruku, państwo pod młotek wystawiało nawet wyspy. No dobrze, ale co nowego w tym temacie?
Otóż – zabawna historia. Robię sobie ostatnio prasówkę i przeczesuję serwis Bloomberg Businessweek w poszukiwaniu sensacji. Od nagłówka do nagłówka – trafiam na radosną zajawkę: „Grecka gospodarka przeżywa zadziwiające odrodzenie”. No to super! – myślę. Czyżby jeszcze tam wszystkiego nie zaorali? – nie dowierzam. Klikam więc w optymistyczny link i nie dowierzam po raz drugi – tym razem walcząc ze spazmem śmiechu. Nie chodzi o to, że w zajawce bujali. Chodzi o to, jak Bloomberga pojmuje „greckie odrodzenie”. Mianowicie tak: „Grecja może znowu pożyczać”. Kapujecie? To punkt widzenia finansowej mafii, która zdobywa strefy wpływów nie za pomocą AK-47 (choć i takich narzędzi nie waha się użyć, oczywiście cudzymi rękoma), tylko za pomocą długu. Cała ta banksterska banda, która misję zniszczenia Europy na odcinku finansowym delegowała w ręce aniołów śmierci z troiki (połączony sztab Komisji Europejskiej, Europejskiego Banku Centralnego i Międzynarodowego Funduszu Walutowego), węszy tylko, kogo i jak wydoić do imentu. I tylko po to różne Bloombergi i inne tuby finansistów pieją o „odrodzeniu” w Grecji, podczas gdy realia życia zwykłych ludzi wyglądają tak:
„Ja wam powiem, jak się ma grecka gospodarka. W tej chwili Ateny są przykryte dymem i dzieje się tak dlatego, bo ludzie nie mają pieniędzy na paliwo czy elektryczność, żeby się ogrzać. To dzieje się po raz pierwszy od II wojny światowej i myślę, że to obrazek prawdziwszy od rządowej propagandy. Jeżeli miałbym przewidywać jakieś wyniki na 2014 r., to powiedziałbym, że bezrobocie będzie na poziomie 30 proc., 60 proc. wśród młodych. Dług publiczny będzie wciąż gigantyczny, a poziom ubóstwa najwyższy wśród trzech ostatnich pokoleń” – to słowa greckiego dziennikarza Arisa Chacistefanu, cytowanego przez „Gazetę Prawną”. Trudno mi coś do nich dodać.
No, może oprócz tego, że podczas gdy cywilizowany Zachód oburza się na dresiarstwo Putina zgarniającego Krym „brutalną siłą”, euroatlantyccy kryminaliści w białych rękawiczkach sieją znacznie głębsze spustoszenie w krajach, których głównym marzeniem jest przyciąganie „zagranicznych inwestorów”, zamiast budowania gospodarczej niezależności.
Pan Dobrodziej