Strajk rozpoczął się wczoraj o godz. 21., ale jego skutki pasażerowie odczuli dopiero dziś podczas porannych godzin szczytu. Teoretycznie protest ma potrwać dwa dni, ale zdaniem dyrekcji metra komplikacje mogą być też odczuwalne również w piątek. Tak więc do końca tygodnia metro będzie obsługiwane przez minimalną liczbę personelu, co oznacza, że działać będzie 8 z 11 linii. Pociągów jednak ma być mniej, nie będą się zatrzymywać na wszystkich stacjach, trzeba więc być przygotowanym na niespodzianki.
O co chodzi tym razem pracownikom metra? Protest to wyraz ich niezgody na plany przedstawicieli Transport for London, którzy chcą likwidacji 950 etatów wskutek zamknięcia kas biletowych. Zmodernizowanie systemu sprzedaży biletów ma przynieść 50 mln funtów oszczędności każdego roku.
Związkowcy z London Underground zdają sobie sprawę, że restrukturyzacja jest konieczna, ale mają za złe burmistrzowi, że nie chce kontynuować rozmów. – Jesteśmy gotowi na dalsze rozmowy, a mamy dużo tematów do omówienia. Przypomnę tylko, że podczas wyborów pan burmistrz zapewniał, że nie będzie dążył do likwidacji kas biletowych – mówią Bob Crow z RMT.
Z kolei Boris Johnson akcję strajkową określił jako „bezcelową i niepotrzebną”. Odnośnie do zarzutu dotyczącego jego zapewnień wyborczych dodał, że „to było w 2008 roku, jeszcze zanim wymyślono iPhone’a.”.
Póki obie strony nie dojdą do porozumienia, pasażerowie muszą zmierzyć się z trudnościami. Aby ułatwić im życie na ulicach Londynu pojawiło się sto dodatkowych autobusów. Ale nawet premier Cameron napisał na Twitterze, że „ten zawstydzający strajk dotknie miliony pasażerów”. Póki co związkowcy zapowiedzieli kolejny 48-godzinny strajk na 11 lutego. Chyba, że do tego czasu dojdzie do owocnych rozmów z burmistrzem.
Małgorzata Słupska, MojaWyspa.co.uk
Bądź pierwszą osobą, komentującą ten artykuł.