Wszystko uległo nasileniu w maju zeszłego roku, gdy eurosceptyczna Partia Niepodległości Zjednoczonego Królestwa (UKIP) z Nigelem Farage’em na czele osiągnęła duży sukces w wyborach lokalnych, zdobywając 23 proc. głosów. UKIP, która szła do wyborów z antyimigracyjnymi hasłami na ustach (krytyka otwarcia rynku pracy dla obywateli Rumunii i Bułgarii w styczniu 2014 r., żądania cięć socjalnych wobec imigrantów w służbie zdrowia i szkolnictwie), odebrała głosy głównie Partii Konserwatywnej.
Cameronowi nie pomogły zapowiedziane wcześniej obniżenie zasiłków dla bezrobotnych imigrantów i walka z „turystyką zdrowotną z UE”. Nie pomogły także deklaracje, jakoby część postulatów UKIP była zbieżna z polityką jego rządu.
Jak wiadomo, wybory lokalne to sprawdzian układu sił politycznych, którego – na to wygląda – będąca u władzy Partia Konserwatywna nie zaliczyła. Jej głównodowodzący wyciągnęli jednak wnioski z majowej lekcji i zaczęli spoglądać bardziej na prawo. Groźba triumfu partii Nigela Farage’a zdecydowanie zadziałała na wyobraźnię liderów rządzącej Partii Konserwatywnej. Postulaty wystąpienia Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej i zaostrzenia polityki imigracyjnej zaczęły być głośno i wyraźnie artykułowane przez skrajnie konserwatywne skrzydło partii Camerona.
Zapowiedzi zmian
W listopadzie ubiegłego roku David Cameron przedstawił propozycję zmian w obrębie polityki imigracyjnej. Miały one na celu przede wszystkim utrudnić nowo przybywającym na Wyspy dostęp do świadczeń socjalnych. To wówczas premier UK napisał w swoim artykule w „Financial Times”: „Swobodny dostęp do brytyjskiego rynku pracy nie może być nieograniczony i w ramach planowanych rozmów z Brukselą na temat nowego statusu członkowskiego Wielkiej Brytanii Londyn będzie dążył do większej kontroli w tym zakresie”. Wtedy jeszcze wszyscy myśleli, że główną motywacją działań rządzących jest mające nastąpić 1 stycznia 2014 r. otwarcie granic dla obywateli Bułgarii i Rumunii. Jednak gdy w grudniu Cameron na szczycie unijnym nazwał otwarcie granic dla Polaków i innych obywateli krajów przyjętych do Unii Europejskiej w 2004 r. bez żadnego okresu przejściowego wielkim błędem, wszystko stało się jasne. Na europejskich salonach premier UK mówił o ograniczeniu prawa do swobodnego przepływu ludności w ramach Unii Europejskiej, aby zapobiec masowej imigracji zarobkowej i nadużyciom, a brytyjska minister spraw wewnętrznych Theresa May zaproponowała nawet, aby wprowadzić obowiązek osiągnięcia określonego poziomu dochodu narodowego na jednego mieszkańca w krajach nowo przyjmowanych do Unii, zanim pozwoli się ich mieszkańcom na pełną swobodę przemieszczania się w ramach Wspólnoty. Zaczęła się polityczna rozgrywka, a imigrantom dostała się w niej rola chłopca do bicia.
Eskalacja
Ścigani wizją depczącej im po piętach partii UKIP konserwatyści przeszli od słów do czynów. 1 stycznia 2014 r. weszły w życie zaostrzone przepisy, zgodnie z którymi nowo przybyli imigranci z krajów Unii Europejskiej będą mogli ubiegać się o zasiłek dla bezrobotnych po trzech miesiącach pobytu na terenie Wielkiej Brytanii. Dodatkowo zapomogi dla bezrobotnych, którzy nie mają „realistycznej perspektywy zatrudnienia”, będą im odbierane po sześciu miesiącach. Bezdomni i żebracy natomiast mają być deportowani z Wysp i otrzymać zakaz powrotu przez kolejnych 12 miesięcy. Nowe przepisy wprowadziły również specjalny test, tzw. minimum earnings threshold, dla starających się o świadczenia pomocowe. Test ten ma na celu ocenę zarobkowego potencjału tych osób i zawiera np. pytania o to, co dana osoba robiła, aby zdobyć pracę we własnym kraju, a także w Wielkiej Brytanii, i jak może to udowodnić. Co istotne, ważnym kryterium jest także znajomość języka angielskiego. Trzeba podkreślić, że jest to odejście od zasad UE, które nie uzależniają dostępu imigrantów do świadczeń od znajomości języka kraju, do którego przyjechali. Celem tych działań jest zaostrzenie kryteriów przyznawania zasiłków. Zresztą zamiaru tego nie kryje David Cameron, który w swoim oświadczeniu napisał: „Chcę wysłać jasny komunikat: Wielka Brytania jest bardzo otwarta na biznes, ale osoby, które nie chcą przyczyniać się do rozwoju systemu, nie będą przez nas mile widziane”.