Koniec kryzysu! Gospodarka ruszyła z impetem. Rośnie ilość zamówień. Słupki sprzedaży szybują. Pracodawcy zatrudniają na potęgę. Koniec z zatorami płatniczymi. Dziura budżetowa się kurczy. Państwo spłaca zadłużenie. Inwestorzy pchają się drzwiami i oknami. Przybywa milionerów.
Brzmi spójnie? Wydaje się, że tak, choć – oczywiście – to bełkot. Prawdziwe jest tylko ostatnie zdanie, przystające do sąsiednich aż miło. Bo milionerów faktycznie przybywa, również w Polsce – tyle że nie na fali prosperity, a kosztem ubożejącego społeczeństwa. Co więcej, w Polsce nie tylko przybywa milionerów, ale przybywa ich najszybciej w Europie. W ciągu najbliższych pięciu lat ich liczba nad Wisłą ma wzrosnąć o niemal 90 proc. Tak wynika z raportu szwajcarskiego banku Credit Suisse. Według prognoz analityków, do 2018 r. liczba milionerów w skali globalnej wzrośnie o 50 proc. Obecnie ponad 2 miliony ludzi na świecie posiada majątek rzędu 5–10 milionów, prawie 100 tys. pławi się w sumach ponad 50-milionowych, a „aktywami” o wartości ponad stu milionów rozporządza ok. 34 tys. mieszkańców naszej planety. Najwięcej milionerów jest w USA: 13,2 miliona. We Francji jest ich 287 tys., w Niemczech – 221 tys., we Włoszech – 127 tys., a w Wielkiej Brytanii – 117 tys.
Gdyby te liczby nie zrobiły na nikim wrażenia, to może słów kilka o proporcjach. Milionerzy, stanowiący mniej niż 1 proc. światowej populacji, kontrolują 41 proc. globalnego bogactwa, w sumie rozporządzając, pod różnymi postaciami, kwotą 98,7 biliona dolarów. To o 13 razy więcej niż ma „na swoim koncie” 68 proc. ludzi na niższych szczeblach drabiny społecznej, czyli ok. 3,2 miliarda osób. W Rosji 35 proc. bogactwa tego kraju kontrolowane jest przez 110 osób. A jak jest na Zachodzie? Tu rozkład jest podobny do globalnego: 1 proc. najbogatszych posiada 40 proc. narodowego bogactwa. Jednak tego, jak jest naprawdę, nie wie nikt. W sensie: nikt, kto chciałby się podzielić taką informacją. Jak to się mówi – pieniądz lubi ciszę. A duży pieniądz lubi ciszę grobową (warto to rozumieć dosłownie). Czołówki rankingów najbogatszych ludzi na świecie wypełniają nuworysze i frontmani. Prawdziwe bogactwo skryte jest przed oczami opinii publicznej. Ludzie, którzy współcześnie dorabiają się fortun nie robią tego „bez pozwolenia”. W Polsce próbował tego Roman Kluska – i szybko został sprowadzony do parteru. By wejść do klubu multimilionerów, trzeba się sprzedać. Podpisać cyrograf z establishmentem zarządzającym dystrybucję majątku publicznego za pomocą systemu bankowego, biurokracji, służb specjalnych i innych para- i pozaadministracyjnych metod nacisku.
Zachodnie fortuny powstały wieki temu. Skupione są w rękach wielkich rodów: Rotszykdów, Rockefellerów czy Morganów. To ludzie (jakkolwiek dalecy od człowieczeństwa), którzy kontrolują system finansowy za pośrednictwem takich instytucji jak Bank Rozrachunków Międzynarodowych z siedzibą w Szwajcarii czy amerykański Bank Rezerw Federalnych. Za pomocą pojedynczych decyzji mogą wywoływać i gasić kryzysy. Przykładowo: utrzymywanie niskich stóp procentowych przez szefa „Fed”, Alana Greenspana, było kluczową przyczyną wzrostu zadłużenia, pęcznienia, a w końcu pęknięcia bańki spekulacyjnej na rynku nieruchomości. Od tej „detonacji” rozpoczął się kryzys – a raczej kolejna odsłona tego przewlekłego stanu gospodarki – który zaostrza się od 2008 r.
Kredyty rozdawane lekką ręką w warunkach niskich stóp procentowych nasilają bowiem produkcję pustego pieniądza, oderwanego od realnej wartości, której nośnikiem od wieków były kruszce szlachetne, w szczególności złoto. A pusty pieniądz to dług. Co dzieje się, gdy długi nie są spłacane, wie każdy, kto miał do czynienia z windykatorem lub komornikiem. Warto spróbować sobie wyobrazić, jak komornicza egzekucja na bruk będzie wyglądać w skali świata.
Pan Dobrodziej
Bądź pierwszą osobą, komentującą ten artykuł.