O słynnej Harrow w latach 40. i 50. mawiano, że jest – przywołują to autorzy historii szkolnego rugby – „dżunglą, w której żądza i brutalna siła szaleje zupełnie niepowstrzymywana”. Coś musiało być na rzeczy, bo w 1859 roku doszło tam do skandalu. Jego powodem był romans pomiędzy dyrektorem oraz jednym z uczniów. Niewiele z tego wyszło jednak na światło dzienne, bo zgodnie z duchem epoki sprawę zatuszowano, a wielebny Charles Vaughan, bo tak nazywał się kochliwy dyrektor, otrzymał stanowisko w jednej z parafii w Doncaster.
Harrow nie było wyjątkiem. Uczniowie i studenci, którym udało się wyrwać z domu, wykorzystywali to, że byli z daleka od bezpośredniego otoczenia i rodziców. Bywający lub mieszkający w Londynie studenci medycyny i prawa słynęli na przykład z zamiłowania do prostytutek i sal tanecznych, gdzie nie wylewali na kołnierz. Studenci z Cambridge z kolei byli stałymi bywalcami wyścigów konnych, bo w parze z rozwojem sportu szedł też rozwój... hazardu. Zakłady bukmacherskie miały się świetnie, a obstawiano niemal wszystko.
BELLE EPOQUE OPIUM
Ciekawostką jest to – uwagę na ten aspekt całej sprawy zwraca Huggins – że wszystko co złe przypisywano „zepsutej” części klasy robotniczej, którą przeciwstawiano „porządnym robotnikom” i „porządnej klasie średniej”. Przy czym biedniejszym obrywało się za to, co u bogatszych ignorowano. Na ogół na cel brano najbardziej rozpowszechnioną, bo obok wdychania eteru najbardziej dostępną rozrywkę, a więc pijaństwo.
Opozycję pomiędzy dwoma światami budowali zwłaszcza ludzie, należący do rosnących w siłę towarzystw propagujących trzeźwość i poprawę obyczajów. Mniej przeszkadzało im „estetyczne”, bo odbywające się w innym kontekście lub niewidoczne picie klasy średniej, a bardziej raziło sięganie po butelkę przez robotników. Przede wszystkim dlatego, że w dzielnicach biedy wszystko odbywało się na widoku. Łatwo było też o pobłażliwą wyższość i pouczanie „grzeszników”.
Przeludnienie i brak pieniędzy powodowały, że tam nie dało się schować. Łatwo było wziąć na cel bywalców otwartych pubów, które – znów za Clarkiem – „były niebem dla miejskiej biedoty” i bardzo szybko zyskiwały popularność. Tymczasem, choć – jak pisze Huggins – „jest mnóstwo dowodów, że spora część życia członków klasy średniej toczyła się stosunkowo trzeźwo, pracowicie, praworządnie i religijnie” – ciekawiej bywało tam, gdzie z pozoru było nudniej.
Na potwierdzenie tej tezy sam historyk przywołuje zresztą zachowane dzienniki jednego z takich statycznych ojców rodzin. Absalom Walkin, bo tak nazywał się ten mężczyzna, był biznesmenem, miejskim rajcą i posłem z Manchesteru. W zapiskach z kilkunastu lat jego życia można odnaleźć informacje o: – nieślubnym synu, – synu pijaku, – synu, który złapał chorobę weneryczną i został księdzem, – niewierności żony.
Jak z tego widać, wiele działo się tam, gdzie wszyscy myśleli, że nic się nie dzieje. Wachlarz dostępnych rozrywek, a także używek, zwiększał się wraz z rosnącą grubością portfela. Nie bez znaczenia było i to, że dyskrecja to także coś kosztownego. Gdy pieniędzy brakowało dostępny był tylko bardzo tani eter oraz alkohol. Kiedy było ich więcej to bardzo chętnie sięgano np. po morfinę lub opium. To ostatnie palono w miejscach, które zwykle prowadzili imigranci z Chin. A tych w XIX wieku w Londynie nie brakowało. Przybytków było kilka. Najbardziej znane mieściły się w okolicach doków i Bluegate Fields, które opisywano jako „miejsce, gdzie zło traci swój czar, ukazując ordynarną twarz”. To co działo się wewnątrz opisał m. in. Oscar Wilde. Palarnię opium – zapewne znaną autorowi – odwiedził bowiem Dorian Gray. Wilde pisał: „Dorian drgnął i przeniósł spojrzenie na dziwaczne postacie leżące w fantastycznych pozach na zniszczonych materacach. Przykuwały go ich powyginane kończyny, otwarte usta i szklane, nieruchome oczy. Wiedział, przez jakie nieba cierpień przechodzili i jak ponure piekła uczyły ich tajemnicy nowych rozkoszy”.
Wszystkiemu towarzyszyła grupa prostytutek. Nierząd był bowiem kolejną z „niewidocznych” ale bardzo popularnych rozrywek wiktoriańskiej Anglii. Szacuje się, że w Londynie mieszkało i pracowało w XIX wieku zwykle kilkadziesiąt tysięcy kobiet parających się najstarszą profesją świata. Nikt nie wiedział tego jednak na pewno, bo kierując się zasadą, iż jak się o czymś nie mówi, to tego nie ma, sprawę całkowicie ignorowano i cieszono się nieskalaną moralnością imperialnej stolicy.
Dziś są to oczywiście jedynie ciekawostki. Choć płynie z tego też pewna nauka. Zaskakujące, jak interesujące bywają rzeczy, których oficjalnie nie ma, bo ktoś stara się ich nie dostrzegać. Zaskakujące też jak wiele może ich być. Prawda?
Tomasz Borejza, Cooltura
Bądź pierwszą osobą, komentującą ten artykuł.