Amerykańska firma 23andMe opatentowała narzędzie, które umożliwia wybór cech genetycznych potomstwa. Oczywiście na produkcję supermanów w ludzkiej powłoce przyjdzie poczekać, ale wydaje się ona naturalną konsekwencją tego typu wynalazków. Na razie spółka zastrzega, że technika, którą dysponuje, będzie pełniła funkcję wyłącznie prognostyczną – ma pozwolić na ustalenie, czy potomek danych rodziców jest narażony na chorobę uwarunkowaną genetycznie lub ma szansę zostać omnibusem albo gwiazdą muzyki poważnej. Z oferty skorzystało już ponad 400 tys. osób, które zapłaciły 99 dolarów za analizę DNA i odpowiedziały na zestaw pytań, ułatwiających powiązanie genów z konkretnymi cechami.
Tak wygląda współczesne oblicze eugeniki: krok po kroku, kusicielsko, za pomocą usług dostępnych na rynku pozyskuje się społeczne poparcie dla konstrukcji „nowego człowieka”. Na początek przez analizę materiału genetycznego rodziców, następnie przez jego selekcję, a na dalszym etapie – przez majstrowanie przy genetycznych cegiełkach. Wypełnienie próżni po „wymierającym” doborze naturalnym? Z jednej strony tak. Postęp cywilizacyjny wpływa na zwiększenie średniej długości życia i przyspiesza przyrost naszej populacji. Innymi słowy, mniej sprawne egzemplarze homo sapiens mają obecnie większą szansę na przetrwanie. Z biologicznego punktu widzenia czyni to ludzkość bardziej ułomną. Przed odkryciem penicyliny i wynalezieniem lancetu najsłabsi odpadali w przedbiegach, słabsi po drodze, a najsilniejsi żyli długo, by siać na lewo i prawo (w przypadku samców), obdarzając hojnie swój habitat własnymi genami. Kultura nieco zmoderowała popędy, ale drzewiej tak to mniej więcej wyglądało.
Jednak wbrew pozorom dobór naturalny nie wygasa. Po prostu na długie lata „zszedł do podziemia”, ale od niedawna z tej kryjówki wychodzi. Rosnąca popularność aborcji czy eutanazji, no i usługi oferowane przez amerykańskich genetyków są tego najlepszym potwierdzeniem. Co z tego, że wykorzystują one osiągnięcia nauki, a nie powietrze, ogień i głód, jak „stare, dobre” siły przyrody? Ludzka inteligencja – w myśl darwinizmu – jest przecież „zrodzona z natury” jako efekt selekcji naturalnej. A cele, do jakich używamy rozumu, również inspirowane są naszymi cechami psychofizycznymi wykształconymi w procesie ewolucji. Właściwości niegdyś pomocne w walce o przetrwanie, takie jak żarłoczność, agresja, strach, nie zniknęły z dnia na dzień. Po prostu zmienił się sposób ich uzewnętrzniania. Cywilizacja, kultura, technika uczyniły go bardziej wyrafinowanym (choć i to jest dyskusyjne). Ale wciąż, jako jednostki i stada, walczymy o dominację, wciąż chcemy dla siebie zagarnąć jak najwięcej dóbr, wciąż żyjemy w strachu o samozachowanie, wciąż kieruje nami instynkt nakazujący przekazanie swojego materiału genetycznego. I chcielibyśmy, by był to materiał jak najlepszego sortu. Wolny od „genów Alzheimera”, a zasobny w „geny omnibusa”.
Niestety nasza mała próżność, która domaga się zaspokojenia w formie modelowego potomstwa, to tylko mały trybik w mechanizmie doboru naturalnego pracującym pełną parą we współczesnym świecie. Przecież nowoczesna cywilizacja, przysparzająca nam dobrodziejstw długiej średniej życia (to co innego niż długie życie) w śmierdzących miastach, w stanie chorób przewlekłych, za minimalna krajową pozwalającą na zakup parówek w puszce i tworzywa tostowego z napisem „chleb” na opakowaniu, jest selekcjonerem genów nie gorszym niż przyroda. Jednostki „dostosowane”, wykazujące się inteligencją, determinacją i zdolnością osiągania celów drogą na przełaj przez imperatywy moralne, mają największą szansę na przetrwanie i zapewnienie swojemu potomstwu szeregu przewag w życiu społecznym. Opcja dla mas to wegetacja w coraz gorszych warunkach ekonomicznych i pogłębianie stanu własnej nieprzydatności w stechnologizowanym, zautomatyzowanym świecie. Ta „selekcja cywilizacyjna” to tylko przedłużenie selekcji naturalnej – zjawiska cokolwiek mrocznego.
Pan Dobrodziej, MojaWyspa.co.uk