Dział IT brytyjskiego parlamentu ujawnił, że w zeszłym roku z komputerów tej instytucji odnotowano 300 tys. wejść na strony pornograficzne. W przeliczeniu na dzień daje to całkiem niezły wynik: 800. Niestety nie podano do wiadomości, jaki odsetek posłów szuka odskoczni od trudów pracy, oglądając organy płciowe w akcji. Zawsze więc można zwalić winę na kilku pasjonatów, którzy nabijają ruch za resztę kolegów. Może dałoby się też obarczyć odpowiedzialnością za nieprzystojne rozrywki asystentów lub stażystów, ale parlamentarni „murzyni” są zwykle zbyt zajęci odwalaniem obowiązków za swoich szefów, by oddawać się wilgotnym fantazjom. A zresztą może to i dobrze, że posłowie sobie używają – bo znaczy to, że wciąż im się chce. W przeciwnym razie za co mielibyśmy im płacić? Niepokojące tylko, że to chcenie nosi znamiona schizofrenii. Bo przecież nie dalej jak w lipcu tego roku naczelny konserwatysta UK, David Cameron, obrał kurs
na walkę z pornografią w internecie i ograniczenie dostępu do serwisów „XXX”. Czy zatem jego podwładni wypowiedzieli mu posłuszeństwo, czy może cierpią na konflikt decyzyjny lub też penetrują środowisko wroga, by skuteczniej z nim walczyć – pozostaje do ustalenia.
Większe zastanowienie – z tendencją do niepokoju – budzi jednak fakt znalezienia przez naszą czujną władzę kolejnego „wroga społecznego”. Sloganem, podpierającym walkę z pornografią jest, jak łatwo się domyślić, bezpieczeństwo dzieci. Prawda – w tej materii nie wolno iść na kompromisy. Obraz kopulującej pary mógłby wszak zdruzgotać psychikę malucha, który na zajęciach przedszkolnych ledwie poznał techniki masturbacji, a z tajnikami kopulacji zapozna się dopiero w kolejnym semestrze. Co tu dużo gadać, wiara w moralne intencje przodowników władzy jest z tej samej kategorii, co wiara w latającego potwora spaghetti – może mieć wymiar wyłącznie humorystyczny.
Walka z pornografią – która niebawem może przerodzić się w „wojnę” – prowadzona przez europejskich decydentów to jeden z całej gamy „militarnych” happeningów mających na celu zjednoczenie wiecznie struchlałego społeczeństwa w poparciu dla słusznych działań władzy. Obok wojny z narkotykami, wojny z terroryzmem, wojny z pedofilią, wojny z nikotynizmem, wojny z piractwem i czym tam jeszcze, które składają się na ogólną wojnę z rozumem. Rozumem społecznym, jeśli taki istnieje, a jeśli nie, to rozumem jednostek składowych społeczeństwa. Dowodem na skuteczność tej wojny jest ponad 60-procentowe poparcie Amerykanów dla programu inwigilacyjnego PRISM. Uzasadnione gotowością poświęcenia prywatności w imię bezpieczeństwa, a raczej jego poczucia.
Zmiany przepisów regulujących dostęp do pornografii w UK zakładają, że internauci zainteresowani różową tematyką będą musieli złożyć w tej sprawie pisemną deklarację. Pomijając fantastyczną kuriozalność tego pomysłu, znamienne jest to, że władza odbiera cukierki swym poddanym, po to, by za chwilę im je zaoferować – ale nie za darmo. Ceną będzie mały „coming out”, związany z koniecznością ujawnienia swoich sekretnych zainteresowań do informacji urzędowej. Dzięki temu nasi wielkorządcy będą mogli łatwiej zapoznać się z upodobaniami seksualnymi swoich owieczek i uzupełnić kartoteki personalne o szczegóły intymne. Bo w wielkim światowym panoptikonie, który znajduje się w końcowej fazie budowy, nawet alkowa nie może pozostać poza zasięgiem monitoringu.
Pan Dobrodziej