Wiele szkół, aby zorganizować dodatkowe klasy, zmuszonych było wynająć dodatkowe pomieszczenia w okolicznych biurach lub zaadoptować lokale do tej pory nie związane z pracą dydaktyczną. Aż jedna trzecia samorządów musiała szybko zareagować widząc tłumy uczniów do przyjęcia do szkół. Na sytuację złożyło się kilka czynników – przede wszystkim boom urodzinowy, wyż demograficzny i stały wzrost wskaźnika imigracji. Dodatkowo ze względu na oszczędności w domowym budżecie, wiele rodzin zrezygnowało z posyłania dzieci do szkół prywatnych.
Zdaniem niezależnych ekspertów obecna sytuacja to skandal, ponieważ urzędnicy od dawna wiedzieli o rosnącej grupie dzieci rozpoczynającej naukę w podstawówkach. – Zdecydowano się na najgorsze rozwiązanie, czyli podniesienie liczebności klas, stworzenie też dodatkowych klas przejściowych. W efekcie wiele dzieci, które potrzebują indywidualnego wsparcia i pomocy, znajduje się przeludnionych klasach, w których trudno się wręcz przecisnąć do wyjścia. Upakowali ich jak sardynki w puszce – mówi Margaret Morrissey z organizacji Parents Outloud.
Aby wszyscy się zmieścili
Część dyrektorów szkół próbowała ratować sytuację jeszcze w wakacje, zlecając ekipom budowlanym adaptację dodatkowych pomieszczeń na sale lekcyjne. Niestety, udało się to tylko w nielicznych placówkach. Według ekspertów sytuacja może się pogarszać, ponieważ aby poradzić sobie z problemem, szkolne władze stosują doraźne, lecz niekorzystne dla dzieci rozwiązania. To przede wszystkim tworzenie klas powyżej 30 uczniów i szkół-konglomeratów z ponad tysiącem uczniów. Kolejny sposób to likwidacja placów zabaw, terenów zielonych i szybka budowa tymczasowych lub stałych budynków dydaktycznych. Jeszcze inny, to dwuzmianowy system pracy, czyli wydłużenie godzin tak, aby „wszyscy się zmieścili”.
Wspomniane sposoby to najczęstsza reakcja szkół, przed którymi stało widmo setek pierwszoklasistów, dla których zabrakło miejsc. Rodzice próbują się ratować szukaniem miejsc w innych, bardziej oddalonych szkołach. Z najnowszych danych wynika, że około 50 tysięcy pierwszoklasistów idzie do szkoły, która nie była ich pierwszym wyborem. Około 20 tysięcy będzie się uczyć w szkołach, do których rodzice nie chcieli ich posyłać, ale nie mieli wyjścia.
Tymczasowe dodatkowe sale lekcyjne stworzono m.in. w szkołach na terenie Hertfordshire, Nottingham, Barking i Dagenham, Richmond, Rotherham oraz Wakefield. Podobnie sytuacja wygląda w Oxfordshire, Hertfordshire, Medway, Rotherham, Sunderland, Wakefield i Portsmouth. Przedstawiciele National Audit Office już kilka miesięcy temu alarmowali, że przed wrześniem 2014 brytyjski system oświaty będzie potrzebował dodatkowych 240 tysięcy miejsc w podstawówkach. Pisaliśmy o tym
tutaj.
- Ta sytuacja to jeden z najpoważniejszych skutków masowej imigracji, którą zafundował nam poprzedni rząd. Cenę za ich działania ponoszą dziś rodzice – mówi sir Andrew Green z MigrationWatch.
- Na nowe miejsca w szkołach do 2015 roku wydane zostanie 5 mld funtów. To kwota dwukrotnie większa od środków, które na ten cale przeznaczał poprzedni rząd – podkreśla rzecznik ministerstwa edukacji.
Małgorzata Słupska, MojaWyspa.co.uk