MojaWyspa.co.uk - Polski Portal Informacyjny w Wielkiej Brytanii. Polish Community in the UK
Polska strona Wielkiej Brytanii

31/08/2013 09:59:00

Sorry – biustami nie malujemy

Sorry – biustami nie malujemyCkliwa, ale prawdziwa spowiedź punk-hydraulika. Rewolucja w domu - council wkracza do „Turbana”. Życie bez ścian. Sorry – biustami nie malujemy. Niemiec i Szwajcar, czyli Anglicy.
Oj sporo w tych moich opowieściach wulgaryzmów! Wiem i nawet trochę czerwienię się ze wstydu, ale uwierzcie mi – to naprawdę ułamek tego, co słyszy się w środowisku, z którym akurat obecnie się zadaję. Gdybym cytował wszystko dokładnie, teksty składałyby się niemal wyłącznie z wyrazów na „k” i „ch”. Swoją drogą, jakież to zadziwiające, że te słowa są tak pojemne znaczeniowo i pomagają – jak żadne inne – precyzyjnie wyrazić emocje, zarówno pozytywne, jak i negatywne.

***

Wieczorem zadzwonił do mnie L - mój zleceniodawca. Jest do pomalowania jakaś chata na Earls Court. Mam tam być o ósmej i natychmiast zacząć, bo terminy gonią. L Miał mnie zawieźć, ale nie zawiózł. Sam się zawiozłem, ale nie tam, tylko gdzie indziej, bo w ostatniej chwili plany się zmieniły. Na Caledonian był cały dom do remontu i miałem tam pomóc jakiemuś facetowi w kuciu ścian. Początkowo chciałem odmówić, bo dźwięk wydawany przez młot pneumatyczny średnio lubię, a bliskie obcowanie z owym sprzętem tym bardziej, ale zdecydowałem, że jednak tam pojadę, bo przecież to kolejne, nowe doświadczenie.

Do kolesia, któremu trzeba było pomóc, miałem zadzwonić po dojechaniu na miejsce. Tak też zrobiłem. Modliłem się, żeby nie był to jakiś wymądrzający się cwaniaczek i prostak, jako, że z takimi trudno mi się pracuje.

 Modlitwy zostały wysłuchane, zamiast dresowatego osobnika pojawił się ktoś w stylu lekko „punkującym”, w koszulce z Viciousem, lekko dredowaty, ciekawie wytatuowany i „okolczykowany”. W ciągu 20 minut – czasu poświęconego na dojście do miejsca pracy, wiedzieliśmy o sobie prawie wszystko i zapałaliśmy do siebie sympatią. Skutkiem tego był m.in. zakup przez kolesia zgrzewki browarów i stwierdzenie, że do końca dniówki oddamy się spożywaniu i rozmowom. R - niestety nie mogę podać nawet imienia bez jego zgody - grał na perkusji w jednym ze słynnych w latach 90. zespołów punk-rockowych. W Jarocinie bywali co roku, poza tym setki koncertów, głównie w Polsce, ale też i w Niemczech, Czechach, Holandii. Kariera muzyczna i towarzyszące jej: sława, narkotyki, alkohol skomplikowała mu życie osobiste, z żoną i dziećmi w tle. Zespół się rozpadł, jeden z kolegów zaćpał się na śmierć, pozostali znaleźli miejsce innych kapelach i grają do dzisiaj.

- Ja oprzytomniałem 13 lat temu. Pewnego dnia obudziłem się na jakiejś melinie na straszliwym głodzie. Byłem tak potwornie obolały fizycznie i psychicznie, że chciałem skończyć ze sobą – pierwszy raz zobaczyłem, jak kompletnie pozbawione sensu jest moje życie, jak wiele krzywd wyrządziłem swoim najbliższym – żonie dzieciom, rodzicom. Czułem, że już do niczego, nikomu się nie przydam, że mój czas dobiegł końca. I jeszcze ten wstręt, który poczułem do siebie – brudnego, cuchnącego szczynami, rzygami.
Dowlokłem się do łazienki. Nad wanną był rozpostarty sznur, na tyle mocny – jak sądziłem – by utrzymać moje ciało. Sporo się namęczyłem zanim zdjąłem ten sznur z haków, na których był zawieszony. Drżącymi rękami skręciłem go w pętlę i zaczepiłem o jakiś zawór wystający ze ściany pod sufitem. Wdrapałem się na kibel, założyłem pętlę na szyję i skoczyłem. Nie pamiętam co się dalej działo. Ocknąłem się na posadzce, z głowy ciekła mi krew. Sznur okazał się za długi – źle go wymierzyłem. Postanowiłem zrobić to jeszcze raz, ale nagle w tej łazience zrobiło się niesłychanie jasno czysto i przestronnie, zniknęła gdzieś zasyfiona wanna, ściany z odpadającymi kafelkami i tynkiem, brudna zakrwawiona posadzka, a drzwi przemieniły się w świetlistą bramę. Wiem, że brzmi to pretensjonalnie i niewiarygodnie, ale tak właśnie było. Rzadko komu opowiadam o tym, bo budzi to śmiech u większości słuchaczy i kretyńskie komentarze. Ból ustąpił, umysł stał się jasny, poczułem niesamowitą siłę, energię i zrozumiałem, że mam jeszcze wiele do zrobienia, do naprawienia, że wszystko się uda. Usłyszałem jeszcze jakiś dziwny, ale piękny głos: „ Tylko zacznij, a ja ci pomogę iść dalej”. Rozpłakałem się i wybiegłem z meliny. Nie pamiętam, jak następnego dnia znalazłem się w Łodzi – gdzie mieszkała moja żona z dziećmi. Kiedy zobaczyła mnie w drzwiach, natychmiast je zatrzasnęła. Ale tylko na moment. Otworzyła mi ponownie i powiedziała: - Wejdź.

Musiała zobaczyć coś w mojej twarzy, co skłoniło ją do zmiany decyzji. - O dziś wszystko się zmieni - powiedziałem.

Nieraz już tak mówiłem, przysięgałem, a ona już nawet nie słuchała, tym razem jednak, bardzo łagodnie poprosiła mnie, żebym wziął kąpiel i, że później porozmawiamy. Z ulgą zdjąłem z siebie do oszczane, śmierdzące łachy i wrzuciłem do torby na śmieci. Moczyłem się w wannie chyba ze trzy godziny, ściąłem włosy, ogoliłem się jej maszynką do nóg, podała mi swój szlafrok, bo przecież nie miałem żadnych łachów na zmianę. Rozmawialiśmy całą noc, mówiłem głównie ja. To była taka spowiedź z tego całego czasu, przez który nie widziałem się z nią i z dziećmi. Zdecydowałem, że pójdę do jakiejś normalnej pracy, fizycznej oczywiście, bo jako absolwent kulturoznawstwa nie miałem żadnych szans na zatrudnienie w swoim zawodzie. Przez tydzień nic nie znalazłem. Tak się złożyło, ze moi rodzice mieszkają we Francji. Już wtedy byli tam od ładnych paru lat i byli w tym kraju nieźle zadomowieni. Kiedyś nawet ich odwiedziłem, pracowałem tam przez jakiś miesiąc na stacji benzynowej, ale przyćpałem i właściciel mnie pogonił. Rodzice też, żegnając mnie słowami: - Nie pokazuj się nam więcej na oczy!

Pomimo tego zadzwoniłem do nich i - o dziwo - ich reakcja była zupełnie inna niż się spodziewałem – ojciec powiedział krótko: - Przyjeżdżaj.
Od trzech lat prowadził firmę budowlaną, potrzebował niewykwalifikowanych pracowników do rozbiórek. Wysłał kasę na bilet.

W ciągu dwóch lat zarobiłem naprawdę sporo. Byłem szczęśliwy i dumny z siebie, że potrafię utrzymać rodzinę, że jestem odpowiedzialny. Nauczyłem się w tym czasie wielu rzeczy. Mogłem już pracować, jako hydraulik, płytkarz, murarz. Rok później dostałem dobry kontrakt w Niemczech, później we Włoszech, aż wreszcie znalazłem się w Londynie. Po dwóch latach ściągnąłem tu żonę i dzieci. Jesteśmy szczęśliwą rodziną, nad którą czuwa Bóg. Ufamy mu, więc wiemy, że nigdy nie spotka nas nic złego. Wróciłem też do muzykowania.

Opowieść R była bardzo długa, dość powiedzieć, że jak zaczął o 13 – tej, to skończył o 17-tej Wypiliśmy w tym czasie 12 piw, ale czuliśmy się normalnie. Zresztą co to jest po sześć piw na czachę?

Zastanawiałem się, czy tę opowieść przytaczać - nie chciałem bowiem, narazić się na zarzut publikowania ckliwych bajeczek z morałem, ale z drugiej strony, to wydarzyło się naprawdę. Poza tym: czyż to nie wspaniałe, że ktoś zmartwychwstaje?! Czyż to nie cud i wspaniały przykład, choć - z pozoru – trącący tanią dydaktyką? Czy to nie dowód na to, że człowiek jest zdolny do pokierowania swoim losem, nawet jeśli okoliczności temu – wydawać, by się mogło - nie sprzyjają?Na mnie podziałało to fantastycznie – nabrałem większej ochoty do życia. |A dwa dni później na swojej drodze spotkałem kolejnego muzyka, jeszcze bardziej znanego, o czym napiszę w kolejnym odcinku.
 
Linki sponsorowane
Zaloguj się lub zarejestruj aby dodać komentarz.

Komentarze (wszystkich 2)

galadriel

821 komentarz

31 sierpień '13

galadriel napisała:

Fajne, a to najlepsze:

"Zdecydowałem, że pójdę do jakiejś normalnej pracy, fizycznej oczywiście, bo jako absolwent kulturoznawstwa nie miałem żadnych szans na zatrudnienie w swoim zawodzie"

; )

profil | IP logowane

Reklama

dodaj reklamę »Boksy reklamowe

Najczęściej czytane artykuły

        Ogłoszenia

        Reklama


         
        • Copyright © MojaWyspa.co.uk,
        • Tel: 020 3026 6918 Wlk. Brytania,
        • Tel: 0 32 73 90 600 Polska