OPINIA
Ta sytuacja to pole do popisu dla naszych związków zawodowych: na nasze pytanie odpowiada dr Rafał Chwedoruk politoliog, Uniwersytet Warszawski.
Negatywne komentarze pod adresem Polaków padają z ust coraz wyżej postawionych polityków. Czy nasz rząd jest w stanie coś zrobić, aby ograniczyć taką retorykę?
Pole manewru jest niewielkie. Możemy pracować nad wizerunkiem, bo standardowe działania dyplomatyczne nie mają już takiego znaczenia. W Unii wszyscy działamy w ramach wspólnoty, więc stanowcza nota protestacyjna ze strony polskiego ambasadora to będzie tylko polityczna groteska, co widać choćby w kwestii Gibraltaru w relacjach hiszpańsko-brytyjskich.
Problemu nie da rady ugryźć od góry. To może oddolnie?
To jest pole do popisu dla naszego ruchu związkowego, który przecież jest zrzeszony w międzynarodowych organizacjach. Zachodnie centrale związkowe wbrew pozorom to naturalny sojusznik polskich pracowników za granicą. W ich wspólnym interesie leży zwalczanie dumpingu płacowego. Polacy zarabiać będą więcej niż u siebie w kraju, a miejscowy rynek pracy nie będzie deregulowany zaniżonymi stawkami płacowymi dla emigrantów. To związki mogłyby naciskać na polityków w swoich krajach. Taka droga jest możliwa, bo proszę zwrócić uwagę, że np. skandynawskie czy brytyjskie związki zawodowe starają się przyciągnąć do siebie Polaków. Jeśli zachodnie związki będą w swoich działaniach konsekwentne, a Polacy w większym stopniu skorzystają z ich pomocy, to stanie się to najkrótszą i najprostszą drogą do obrony interesów polskich pracowników na Zachodzie.
Nawet w brytyjskich mediach można się spotkać ze stwierdzeniami, że gdyby ktoś pozwolił sobie na takie komentarze wobec innych mniejszości, jak pod adresem Polaków, zostałby obwołany rasistą albo ksenofobem.
Pamiętajmy o tym, że to nie jest dyskusja o noszeniu burek na ulicy, tylko o poziomie zarobków. Warto też pamiętać o tym, że np. brytyjski model społeczny z natury jest modelem konfliktowym, brakuje mechanizmu wypracowywania społecznego konsensu, temperatura życia społecznego może gwałtownie wzrastać. Dla Brytyjczyków problem z imigracją w kontekście rynku pracy nie jest niczym nowym – przerabiali to w historii najpierw z Irlandczykami, potem z Jamajczykami, Hindusami, Pakistańczykami...
Język polski jest drugim najczęściej używanym językiem w Wlk. Brytanii, jesteśmy najliczniejszą napływową grupą po 2004 r. w Holandii. Mimo to Polacy nie są postrzegani jako silna grupa, choć mają wszystkie cechy, by taką grupą być.
Polacy są dość bierni. Na emigracji zawsze przejawiamy coś, co nazwa się solidarnością pionierską, co oznacza, że staramy się żyć w taki sposób, jak w ojczyźnie. Pociąga to za sobą także wspomnianą bierność. Polskie społeczeństwo nie jest przygotowane na globalizację, która wymaga aktywności, walki o swoje. Polityczny nacisk dobrze zorganizowanego polskiego lobby mógłby być skuteczny. Zwłaszcza w brytyjskich realiach, gdzie wybory oznaczają często walkę o niszowe grupy wyborców.
Novum jest to, że takie komentarze słychać z ust polityków lewicy.
Globalizacja postawiła lewicę przed dylematem. W imię obrony pracowników ma interes w tym, by proponować formy ochrony przed napływem imigrantów, z drugiej strony dążyć do równości i włączania w życie społeczne najbiedniejszych oraz różnych mniejszości, także imigrantów. Lewica musi balansować między powrotem do roli państwa a nadzieją na stworzenie jakichś ponadnarodowych form przeciwwagi dla światowych rynków.
Michał Potocki, Jakub Kapiszewski, Dziennik Gazeta Prawna
Chcesz mieć zawsze aktualny serwis gospodarczo-prawny?
Zamów pełne wydanie Dziennika Gazety Prawnej w internecie.