O 19:45 pociągi podjechały jednocześnie na peron Picadilly Line i Victoria Line. Nagły powiew powietrza stał się paliwem dla ognia, temperatura podniosła się tak szybko, że zapaliło się wszystko, włączając w to farbę na ścianach. Zmiana ciśnienia wypchnęła ogień w górę. Pożar – przybierając kształt ognistej kuli – wystrzelił do hali biletowej.
– Mogę to opisać jako wielką ścianę ognia. Na pewno wyższą od ludzi. I zaraz za nią kula ognia uderzyła w sufit. Za nią pojawił się bardzo gęsty, czarny dym – opowiadał jeden z policjantów, którzy przeżyli (za raportem Desmonda Fennella).
Wewnątrz hali znajdowało się kilkadziesiąt osób. 31 z nich zginęło. Wśród nich dowodzący zastępem straży, który przyjechał jako pierwszy. – Bardzo niewielu z tych, którzy znajdowali się w halach biletowych i widzieli wybuch, przeżyło, a większość z tych, którym się udało, odniosła poważne obrażenia – pisał Fennell. Jednocześnie ogień stworzył dwa oddzielne światy. Strażacy na powierzchni byli pewni, że wszyscy obecni na peronach zginęli. Z kolei tamci nie mieli żadnego kontaktu z powierzchnią. Na miejsce przyjechało 31 wozów strażackich. Stację gasiło ponad 150 ludzi. Rzecz nie była prosta, ponieważ nie mogli korzystać z hydrantów znajdujących się wewnątrz stacji i musieli podłączać węże do tych znajdujących się na ulicy. Nie było też planów metra, bo te – znów oddajmy głos Duhiggowi – „leżały sobie zamknięte w biurze, do którego nikt z bileterów czy menedżerów nie miał kluczy”. Dlatego pożar ugaszono dopiero po kilku godzinach. Dokładnie o 1:46.
IRA? Korporacja!
W pierwszej chwili podejrzewano, że był to atak bombowy IRA. To wydawało się najbardziej prawdopodobnym wytłumaczeniem. Tym bardziej że zaledwie
4 lata wcześniej Provisional IRA zaatakowała w ten sposób Harrodsa, a w zamachu zginęło 6 osób.
Szybko jednak okazało się, że powód był dużo bardziej prozaiczny. Zawinił człowiek, którzy wyrzucił zapałkę. I niekompetencja kierownictwa metra oraz korporacyjne zasady rządzące w London Underground. Sześć dni później, gdy Londyn otrząsnął się z pierwszego szoku, powołano specjalny zespół do wyjaśnienia przyczyn tragedii, którym kierował Desmond Fennell. Ustalenia dociekliwego śledczego do dziś są wykorzystywane do tego, by pokazywać, jak nie zarządzać dużą firmą. W ten sposób pokazał to między innymi wspomniany już i cytowany Charles Duhigg.
Okazało się bowiem np., że inspektor ds. bezpieczeństwa mógł włączyć system zraszaczy, by stłumić pożar, ale nie wiedział, że coś takiego jest na King’s Cross; nie było dostępu do planów stacji, ponieważ był to przywilej szefa szefów, który nie lubił się dzielić z podwładnymi swoimi prerogatywami; pracownicy bali się wezwać straż pożarną, ponieważ uczono ich, że mają robić „tyko to, co do nich należy”; stacja była wymalowana łatwopalną farbą, bo kiedy ktoś zwrócił uwagę odpowiedzialnemu za to dyrektorowi, ten się obraził i specjalnie zrobił „po swojemu”.
Bądź pierwszą osobą, komentującą ten artykuł.