W godzinach szczytu King’s Cross St Pancras wygląda jak mrowisko. Stacja przesiadkowa dla czterech linii metra oraz kolejowych East Coast Main Line i Midland Main Line obsługuje każdego dnia 300 tys. pasażerów i trochę przypomina wielopoziomowy labirynt. Podobnie było w latach 80. Z tą różnicą, że stacja w niektórych miejscach przypominała muzeum komunikacji. Wiele z korytarzy i ruchomych schodów wyglądało wówczas niemal tak samo jak wtedy, gdy oddawano kolejne części King’s Cross. Co oznacza, że niektóre z nich – w tym te prowadzące na perony Picadilly Line – wciąż były wykonane z drewna oraz gumy.
Kto ma zadzwonić?
18 listopada 1987 r. jeden z pasażerów podróżujących Picadilly odpalił na schodach papierosa, a zapałkę wyrzucił pod nogi. Palić w metrze nie wolno od lutego 1985 r., a zakaz był wynikiem pożaru, który wybuchł na stacji Oxford Circus, jednak dwa lata później wiele osób wciąż się tym nie przejmowało. Zapałka spadła na drewniane ruchome schody. Stamtąd spadła pod nie, ale nie zgasła. Od niej zapalił się smar. A od smaru deski schodów.
Kilka minut po godzinie 19.00 jeden z pasażerów wychodzących ze stacji podszedł do stojącego w hali 43-letniego pracownika London Underground Philipa Brickella i powiedział, że na peronie widział palącą się chusteczkę. Razem zeszli na dół i należący do personelu stacji mężczyzna za pomocą gazety zgasił pożar. Ale – cytując za doskonałą „Siłą nawyku” Charlesa Duhigga: „Brickell nie poświęcił zdarzeniu więcej uwagi. Nie próbował ustalić, dlaczego chusteczka się paliła albo czy mogła przylecieć pod schody z jakiegoś większego pożaru w innym miejscu stacji. Nie wspomniał o zajściu innemu pracownikowi stacji ani nie zadzwonił do straży pożarnej”. Wrócił do swoich obowiązków. Kwadrans później kolejny pasażer, Philipe Squire, wyjeżdżał schodami ruchomymi z peronów Picadilly i spojrzał w dół. Pomiędzy stopniami zobaczył światło. – To był bardzo jasny żar – opowiada o tym teraz. Wyjechał na górę i podszedł do pierwszego napotkanego pracownika metra. Zabrał go na schody, ale nic nie zobaczyli. – Było mi nawet trochę głupio, że mu przeszkadzałem – opowiada.
Ale żar i dym zaczęli zauważać kolejni i kolejni pasażerowie. Poinformowano inspektora ds. bezpieczeństwa, który jednak nie zdecydował się wezwać straży pożarnej. Nie był pewny i nie chciał ryzykować paniki. Wreszcie ktoś nacisnął przycisk zatrzymujący schody. Zobaczył to policjant, który patrolował stację. Zszedł kilka stopni w dół i zobaczył dym oraz niewielkie płomienie. Była 19.30.
Bądź pierwszą osobą, komentującą ten artykuł.