Jednak jest też inna skrajność: to sytuacja, w której rodzice świadomie chcą, aby ich potomstwo jak najszybciej nauczyło się angielskiego. I mówią do nich w domu swoją angielszczyzną. Jedna z polskich nauczycielek w brytyjskiej szkole opowiada, że spotyka się z rodzicami, którzy tak bardzo chcą integrować swoje dzieci, że zabraniają im rozmawiać po polsku nawet w szkole, z kolegami z kraju. Maluchy na tym cierpią, bo są jeszcze bardziej odizolowane – nie należą ani do paczki miejscowych, ani do napływowych. Z trudem znajdują swoje miejsce w grupie.
Ta złożona sytuacja komplikuje się jeszcze bardziej, gdy dołożymy do niej problemy współczesnych brytyjskich nastolatków, które przeżywają ogromny kryzys... tożsamości. Czują się zagubione w świecie bez autorytetów. W szkołach z tego powodu są nawet prowadzone różne specjalne zajęcia. I w takich okolicznościach polscy uczniowie czują się podwójnie zagubieni.
Zachłyśnięci
Eksperci mówią, że dzieci na emigracji dzielą się na dwie grupy. Pierwsza to te, które urodziły się w Wielkiej Brytanii albo przyjechały, kiedy były jeszcze bardzo małe. Jeżeli pochodzą z pierwszej fali emigracji i przyjechały na Wyspy w 2004 r., teraz chodzą do podstawówek. Mówią po angielsku o wiele lepiej niż ich rodzice. Nie mają szczególnych problemów z adaptacją.
Gorzej jest ze starszymi, które przyjechały już jako nastolatki. Alicja Kaczmarek mówi, że charakterystyczne dla nich są dwie postawy: wycofanie się (takie osoby czasem mogą się stać kozłem ofiarnym w klasie) albo próba wtopienia się w nowe środowisko za wszelką cenę. Nastolatki potrafią się zachłysnąć nową kulturą – brytyjskie dzieci są bardziej wyzwolone, spędzają czas w klubach. Ten świat jest imponujący, ale przynależność do niego wiąże się z odcięciem od polskości. I chcąc należeć do nowego środowiska, dzieci się odcinają. Czasem dochodzi wręcz do tego, że uważają się za lepsze, lokalne. – Potrafią się nieładnie zachowywać wobec dzieci pakistańskich, bo one są kolorowe, a my białe – mówi Bieniecki.
Nastolatki, które z polskiego systemu trafiają do brytyjskiego, muszą uporać się nie tylko z dostosowaniem się do nowego środowiska, ale również z nauką, a tu mają pod górkę z powodu języka. Dlatego mogą wypadać gorzej na egzaminach. Tu znowu wiele zależy od rodziców. Jeśli zawalczą o pociechy, te będą czuły wsparcie i lepiej sobie poradzą.
Tak jest choćby z 16-letnim Mirosławem Blicharzem, który do Anglii wyjechał prawie pięć lat temu. – Pierwszy tydzień był fajny, ładna okolica, parki, inne sklepy. Bardzo mi się podobało. Potem jednak trzeba było pójść do szkoły, wcześnie wstawać, a i pogoda zrobiła się brzydka, taka typowo angielska. No i w szkle nie było lekko, a problemem był głównie język. Niby uczyłem się go w Polsce, ale nie na tyle, by dawać sobie swobodnie radę podczas nauki. Na szczęście trafiłem to takiej szkoły, w której było już bardzo dużo Polaków i różnych innych dzieci emigrantów, a więc nauczyciele byli przyzwyczajeni i starali się pomagać – wspomina Mirek, który szybko w Wielkiej Brytanii został Miro. Teraz Miro mówi już swobodnie, wkrótce zaczyna naukę w college’u, gra w lokalnej drużynie piłkarskiej i ma równie wielu kumpli Anglików, Hindusów i Polaków. Jest też ministrantem w polskim kościele, czyta i uczy się po Polsku.
E-społeczność
Na pytanie: „Kto ty jesteś?”, dzieci emigrantów odpowiedzą sobie jako dorośli. Można im jednak pomóc w kształtowaniu świadomości. – A nawet musimy im w tym pomóc – apeluje profesor Halina Grzymała-Moszczyńska. – Same polskie centra działające na emigracji, oferujące kursy krakowiaka, to za mało. Te dzieci to pokolenie mediów społecznościowych i choć sam Facebook czy Skype nie zastąpią kontaktu z rodzinami w Polsce, to mogą posłużyć do budowania wspólnoty młodych emigrantów rozsianych po Europie. Taką e-społeczność powinien koniecznie budować polski rząd. To jemu powinno zależeć na tym, by młode pokolenie zostało Polakami – dodaje Grzymała-Moszczyńska.
Mira takie pytanie o jego tożsamość zaskakuje. – Kim jestem? Ojej, to trudna sprawa. Po przyjeździe głównie czułem się polskim emigrantem, wiele podstawowych czynności wykonywało się tu inaczej, nawet zakupy w sklepach. Teraz już czuję się tu całkiem swojsko, szczególnie w Birmingham, gdzie mieszkam przecież jedną trzecią życia. Ale nie, Anglikiem nie jestem, wciąż jestem Polakiem. Chyba najsilniej na mnie podziałało to, że w Birmingham, gdzie mieszkam, jest sporo Polaków, którzy zostali tu po II wojnie światowej. I kiedy patrzę, jak oni dbają o swoją historię, o polskość, jak uczyli dzieci i wnuki o Polsce, to i ja staram się dbać o moją – dodaje bardzo dojrzale nastolatek.
Miro nie wie, czy kiedyś wróci do Polski na stałe, ale na wakacje regularnie wpada. – Ale tak samo nie wiem, czy zostanę w Brytanii. Mogę przecież wyjechać do Australii, Kanady czy gdziekolwiek indziej. Szczególnie że znam dobrze angielski – zapowiada.
Mirosław Bieniecki, który zajmuje się badaniem środowisk emigranckich, uważa, że to właśnie charakterystyczna postawa tego nowego młodego pokolenia. Dla nich wyjazd nawet na drugi koniec świata to nie jest ani wielkie wyzwanie, ani wielkie wydarzenie. – Jeszcze 15–20 lat temu wiązał się z bardzo długotrwałą utratą kontaktu, a dziś przyjeżdża się z emigracji do Polski na weekend czy na rodzinną imprezę i nie ma w tym nic nadzwyczajnego – mówi socjolog.
– Poznawanie innych kultur, znajomość języków to ogromny plus, może pomóc w łatwiejszym znajdowaniu pracy, ale oznacza też, że te dzieci niekoniecznie będą wracać do Polski. Bo ta nie będzie dla nich pociągająca – dodaje prof. Moszczyńska. – Dokładnie tak: te dzieci, gdy już dorosną, pojadą tam, gdzie będzie lepsza praca, lepsze szanse na karierę – mówi Bieńczyk. Oczywiście te, które całkiem się nie zagubią w poszukiwaniu tożsamości.
Sylwia Czubkowska, Klara Klinger
Źródło: Dziennik Gazeta Prawna
Chcesz mieć zawsze aktualny serwis gospodarczo-prawny?
Zamów pełne wydanie Dziennika Gazety Prawnej w internecie