Witaj, nie będzie to twój pierwszy koncert w Polish Jazz Cafe...
- Tak, wystąpiłam już w polskim klubie w zeszłym roku. Mieliśmy bardzo mocną konkurencję – tego samego dnia odbywał się mecz piłki nożnej Polska – Anglia. Niestety, smutnym faktem jest, że Polacy przegrali, i w związku z tym mieliśmy na sali sporą liczbę zasmuconych polskich obywateli, którzy przybyli w celu pocieszenia się i wypicia kilku głębszych oczywiście. Podczas drugiej części naszego koncertu spora część publiczności była już dużo weselsza, a niektórzy zaczęli nawet tańczyć podczas utworu „African Sky” – ku mojej radości oczywiście! Jak się później dowiedziałam, jeden z tańczących jegomości został wyproszony z klubu, mam jednak cichą nadzieję, że pojawi się na moim sobotnim koncercie :).
Czy pochodzisz z rodziny muzykującej?
- Względnie. Moja babcia sprawiła wszystkim niespodziankę, kiedy to, będąc już po 70-tce, dostała od dziadka w prezencie fortepian i nauczyła się na nim grać. Po 6 miesiącach grała już walce Straussa! Ja rozpoczęłam naukę gry na fortepianie w wieku 6 lat, uczyłam się i grałam klasykę do 17. roku życia – wtedy właśnie, zaraz po ukończeniu szkoły, zdecydowałam, że już dość, że pora zacząć komponować własną muzykę. Szkoła, którą ukończyłam, to Pro Arte School. Jest to szkoła dla dzieci wyjątkowo utalentowanych w różnych dziedzinach sztuki: muzycznie, plastycznie czy tanecznie.
Od zawsze chciałaś śpiewać i komponować piosenki?
- Tak. Innym kluczowym czynnikiem, który sprawił, że nie poszłam na uniwersytet, był fakt, że zaproponowano mi stypendium. Prowadzący komisję muzyczną powiedział, że od 15 lat nie słyszał tak ciekawego brzmienia fortepianu i że chętnie wesprą mój rozwój. Do dziś nie żałuję tej decyzji. Chciałam być kreatywna, śpiewać, pisać piosenki – myślę, że gdybym wtedy zdecydowała się kontynuować naukę na uniwersytecie, przytłumiłoby to moją kreatywność, oryginalność i mój talent nie rozwijałby się tak swobodnie...
Co było twoim pierwszym ważnym krokiem w twojej karierze w RPA?
- Pierwszym ważnym krokiem był własny zespół. Pierwszy raz wystąpiłam z zespołem w 1987 r. w Kippies Jazz Club, który w RPA był odpowiednikiem londyńskiego Ronnie Scott’s Club! Przez 3 tygodnie śpiewałam i grałam tam z afrykańskim zespołem Phambili i było to przełomowe wydarzenie, gdyż były to lata apartheidu w RPA, a ja byłam białą kobietą Afrikaans śpiewającą jazz z zespołem składającym się wyłącznie z czarnych muzyków.
Czy rzeczywiście było dość niezwykłe wtedy w RPA, żeby biała wokalistka miała czarną publiczność?
- Nie było to niezwykłe dla mnie, już wcześniej tego doświadczyłam. W zespole nie myśleliśmy o tym, gdyż dla nas ważna była muzyka, dla publiczności ważna była muzyka. Zawsze mieliśmy mieszaną publiczność, a zespół nigdy nie zajmował się polityką. Kiedyś, wcześniej, basista grupy Phambili Victor Ntoni udzielil mi jednej cennej lekcji, którą sobie zapamiętałam. Pewnej nocy, w przerwie koncertu, tuż przed ponownym wyjściem na scenę, powiedział do mnie: „Kokot, nigdy, ale to nigdy nie mów o polityce. Po prostu rób to, co robisz najlepiej, czyli śpiewaj. A teraz marsz na scenę i sing your ass off. Sing your white Afrikaans ass off, ponieważ to robisz najlepiej i robiąc to, dajesz przykład innym”. Zapamiętałam sobie to, co mi wtedy powiedział. Tak naprawdę prawda ta była zawsze częścią mojego życia i wszystkiego, co robię i robiłam...