„Dobra śmierć” – to właśnie oznacza pochodzące z greki pojęcie eutanazji. Zgodny z rzeczywistością jest głównie drugi człon okreśłenia, bo w tej śmierci zazwyczaj nie ma nic dobrego. Owszem, nietrudno wyobrazić sobie sytuację, kiedy ciepiernie czyni życie nieznośnym. Emocje podpowiadają nam, że człowiekowi chcącemu skrócić swoje męki należy pomóc odejść. Lub przynajmniej mu w tym nie przeszkadzać. Argumentem przeciw temu rozwiązaniu jest dostępność opieki paliatywnej, dzięki której można uśmierzyć ból. Ale przecież człowiek ma prawo decydować o swoim życiu i śmierci, prawda?
Pewnie. O ile faktycznie decyduje – czyli podejmuje świadomy wybór. A wybór można uznać za świadomy, gdy dokonujemy go samodzielnie, w pełni władz umysłowych i po odpowiednim namyśle, czyli nie pod wpływem chwili. Człowiekowi cierpiącemu, staremu, dotkniętemu przypadłościami psychologicznymi i słabością woli łatwo coś zasugerować. A brak jednoznacznej odpowiedzi potraktować jako zgodę.
Współczesny przemysł eutanazyjny, który narodził się w Holandii, rozwija się w najlepsze – również w innych krajach Europy. Obok Królestwa Niderlandów przoduje w nim Belgia. To właśnie tamtejszy parlament zamierza pozwolić chorym dzieciom decydować w sprawie swojej eutanazji. Choć – jeśli do tego dojdzie – na płaszczyźnie prawa będzie to zmiana przełomowa, to w rzeczywistości usankcjonuje ona jedynie to, co i tak od lat ma miejsce. Bo jest tajemnicą poliszynela, że eutanazji poddawani są również nieletni. Czasem przez zawieszenie leczenia, czasem przez przyspieszenie śmierci. I niekoniecznie robi się to na życzenie zainteresowanych. Według danych stowarzyszenia Euthanasia Prevention Coalition 32 proc. zabiegów „wspomaganej śmierci” we Flandrii przeprowadzono bez zgody pacjenta (ofiary?), a 47 proc. tego typu zabiegów nie zostało formalnie odnotowanych. W 2012 r. w tym regionie Belgii przeprowadzono 25 proc. eutanazji więcej niż rok wcześniej, w sumie: 1432. To 2 proc. wszystkich zgonów zarejestrowanych na terenie całego kraju. Tę drogę rozstania ze światem doczesnym wybiera coraz więcej ludzi z coraz bardziej błahych powodów, takich jak anoreksja czy depresja. Rozluźniane są też przepisy uzasadniające eutanazję: kiedyś podstawą do wspomaganej śmierci były nieuleczalne choroby śmiertelne, obecnie wystarczą choroby upośledzające jakość życia. Rozszerza się również zakres pojęcia „cierpienie psychiczne”, które rozpatrywane jest jako podstawa do wyekspediowania pacjenta na tamten świat. Na eutanazję przychylnym okiem spogląda coraz więcej krajów. Kliniki dla samobójców działają w Szwajcarii i Luksemburgu, a także w stanach Oregon i Washington w USA. Dyskusja nad liberalizacją przepisów dotyczących eutanazji trwa w Niemczech, Austrii, Francji, Włoszech i Hiszpanii. Tego typu rozwiązania „reklamują” również celebryci, spośród Brytyjczyków np. Michael Caine, który przekonał lekarza, by przyspieszył śmierć jego ojca, czy Ray Gosling, który stwierdził publicznie, że udusił swojego partnera poduszką, bo nie mógł patrzeć na jego cierpienie.
Przed europejskimi postępowcami XXI w. eutanazję stosowali m.in. naziści, którzy zaaplikowali „dobrą śmierć” 300 tys. umysłowo lub fizycznie upośledzonym osobom. Podobne praktyki stosowano również nad Wisłą – z pobudek finansowych. „Łowcy skór” z łódzkiego pogotowia wyprawiali pacjentów na łono Abrahama za pomocą pavulonu, ponieważ mieli układ z domami pogrzebowymi i udziały w zyskach z pochówku. W eutanazji usankcjonowanej prawnie również chodzi o zyski – na nieco większą skalę. Jak wiadomo, systemy emerytalne w większości krajów Europy ledwo zipią. Niedostateczna wymiana pokoleniowa i rosnące bezrobocie sprawiają, że nie ma kto pracować na obecnych emerytów. Jednym z rozwiązań w tej sytuacji jest podniesienie wieku emerytalnego, co niedawno miało miejsce w kilku państwach Starego Kontynentu. Innym – eutanazja w różnej postaci. Od aktywnej, w formie zastrzyków z pavulonu, przez pasywną związaną z zaniechaniem leczenia, po ukrytą – taką jak usuwanie z listy leków refundowanych medykamentów stosowanych w dolegliwościach wieku starczego.
Utrzymanie przy życiu osób, które przez wzgląd na swoją kondycję psychofizyczną nie mogą uczestniczyć w budowie nowego, wspaniałego świata jest nie tylko nieopłacalne, ale stanowi duże obciążenie finansowe dla systemu. Dlatego zmiany prawno-obyczajowe będą zmierzały krok po kroku w kierunku usankcjonowania eliminacji takich „niepełnowartościowych” jednostek. Oczywiście temu procesowi będzie towarzyszyła odpowiednia oprawa piarowo-medialna, wyroki ekspertów, świadectwa celebrytów i tym podobny szajs, który ma zabełtać w głowach opinii publicznej i naświetlić dobrodziejstwa „dobrej śmierci”. Wszak w warunkach aksamitnego totalitaryzmu metody eksterminacji również muszą być aksamitne.
Pan Dobrodziej