Brytyjski rząd od kilku miesięcy straszy imigrantów planami wprowadzenia utrudnień dla obcokrajowców w dostępie do darmowej służby zdrowia. Ponadto chce ograniczyć turystykę medyczną – zdaniem przedstawicieli ministerstwa zdrowia, zbyt dużo cudzoziemców przyjeżdża na Wyspy, aby się leczyć, co z kolei znacznie obciąża budżet państwa. O tym, że wyobrażenia brytyjskiego rządu na temat usług NHS i zainteresowania tutejszą służbą zdrowia wśród imigrantów są – delikatnie mówiąc – przesadzone, pisze publicystka „Guardiana” Zoe Williams w artykule pt. „NHS: Polacy, paracetamol i mit o turystyce medycznej”.
Przeceniony NHS
Autorka rozprawia się z mitem, według którego cudzoziemcy celowo przyjeżdżają do Wielkiej Brytanii po to, by leczyć się tu na koszt państwa. Wylicza, że koszty leczenia imigrantów ponoszone przez NHS są proporcjonalnie o wiele mniejsze niż w przypadku Brytyjczyków. Imigranci są młodsi, zdrowsi, a ponadto brytyjska służba zdrowia „nie jest na tyle dobra, jak w Polsce". Publicystka polemizuje z wyobrażeniem na temat NHSu, mówiącym, że jest to niedościgniony wzór, a służba zdrowia w innych krajach – np. w Polsce – jest na poziomie sprzed kilkudziesięciu lat. Jest zupełnie inaczej – pisze Williams. „Od 2007 roku w Wielkiej Brytanii powstało mnóstwo polskich przychodni zdrowia. W samym Londynie jest ich co najmniej 20, są również w Manchesterze, Reading, Bristolu i w Glasgow. Nikt nie prowadzi dokładnych statystyk, ale wszędzie tam, gdzie są Polacy, są również polskie prywatne kliniki” - czytamy. Oznacza to, że na takie usługi medyczne jest ogromny popyt. I to nie tylko wśród zamożnych Polaków, ale też wśród osób, które zarabiają niskie stawki.
Polskie standardy są lepsze
Zdaniem Williams Polaków do NHS-u zniechęca nie tylko bariera językowa, ale również problemy z uzyskaniem skierowania do lekarza specjalisty, czy terapia paracetamolem – tak popularna u GP.
Autorka przytacza wypowiedź 29-letniej Wiki, która niedawno złamała żebro – „W Polsce w takim przypadku lekarze zawsze zlecają rentgen, aby ustalić, czy złamanie nie zagraża płucom. Tutaj lekarz zalecił mi zażywanie paracetamolu”. Z kolei kierownik polskiej przychodni w dzielnicy Ealing wskazuje na różnice między służbą zdrowia w Polsce a w Wielkiej Brytanii w przypadku opieki nad kobietami ciężarnymi. "Tutaj nie robi się skanu ultrasonograficznego we wczesnym etapie ciąży, w Polsce robi się niemal od samego początku" – czytamy.
Autorka przytacza również różnice między liczbą lat, po której uzyskuje się tytuł dyplomowanej pielęgniarki. Studia pielęgniarskie w Polsce trwają pięć lat, a praktyka zawodowa dalsze 3-4. W Wielkiej Brytanii kurs na dyplomowaną pielęgniarkę zajmuje trzy lata.
Zoe Williams kończy swój tekst refleksją, którą brytyjski rząd powinien wziąć sobie do serca - „(...) Jeśli wydaje się nam, że ludzie celowo przyjeżdżają do Wielkiej Brytanii po to, by leczyć się tu na koszt państwa, to żyjemy w świecie marzycielskiej fikcji".
kk, MojaWyspa.co.uk