Trochę czasu upłynęło od premiery ostatniej płyty. Trochę szumu było. Czy opadł już kurz i niektórym siadły już emocje?
- Teraz są najlepsze emocje, bo teraz jest konsumowanie sukcesu. Wszyscy, którzy mieli do powiedzenia swoje mądrości, już się wypowiedzieli. Kto chciał, to mnie osądził, kto chciał, to się pośmiał, kto chciał, to mnie ukochał i uwielbił. Każdy swoje trzy grosze dorzucił, bo, jak się okazało, trudno się było do tej płyty nie odnieść. „Jezus Maria Peszek” wywołał lawinę skrajnych emocji: od miłości do nienawiści.
A teraz w końcu LUDZIE mają głos i to weryfikują. Zwykli ludzie, którzy tak naprawdę są dla mnie najważniejsi. Przychodzą na koncerty i po prostu ze mną śpiewają. To jest moja trzecia płyta, ale z żadną z dwóch poprzednich nie było na koncertach tak „masowo” – ludzie chłoną każdy oddech, każde słowo i śpiewają głośniej niż ja. I to jest cudowne. To jest najlepsza nagroda za moją nieustępliwość i upór w tym, co robię. Wracając do pytania – teraz to jest czysta przyjemność i wolność.
„Jezus Maria Peszek” to płyta najbardziej osobista, jaką do tej pory zrobiłaś, czy raczej płyta o kolejnej części Ciebie, Twojego „ja”?
- To moja najbardziej osobista płyta i chyba też najważniejsza. To manifest mojego światopoglądu, ale także rewolucja dla mnie samej. Pierwszy raz w tak dużym stopniu jestem odpowiedzialna za brzmienie, jestem też współkompozytorką piosenek. To duża zmiana i otwarcie nowego rozdziału.
W Polsce panuje przeświadczenie, że jako pierwsza publicznie zaczęłaś mówić o depresji jako elemencie ludzkiego życia. Czy to nie jest tak, że wcześniej też o tym mówiono, jednak dopiero Peszek wykrzyczała to na tyle głośno, że inni w końcu usłyszeli?
- Nie wiem, jak było dotychczas, nie badam tego. Uznałam za ważne, żeby opowiedzieć o doświadczeniu, bez którego nie byłoby płyty „Jezus Maria Peszek”. Ten kontekst wydał mi się kluczowy i bardzo istotny.
Moja szczerość i otwartość w tak intymnym i wstydliwym temacie wywołała burzę i oburzenie. Ale w sumie ta reakcja mnie nie zdziwiła. Myślę, że ludzi najbardziej rozsierdziło to, że nie dość, że ktoś jest inny, to jeszcze robi z tego swój atut, że ktoś mówi o tym wprost. Rozsierdziła ich moja otwartość, bo przecież nie sam temat, który „mieli się” w muzyce od bardzo dawna.
Tytuł płyty może być dla niektórych kontrowersyjny, chociaż, przyznam szczerze, dla mnie to doskonała gra słów. Czy dobrze go „odkrywam”?
- Jak zapewne większość ludzi, którzy robią muzykę i piszą teksty, mam problem z odpowiedzią na takie pytanie. Fajne jest, że ten tytuł może być rozumiany na tyle różnych sposobów, że każdy może interpretować go po swojemu.
„Miasto mania” przypadła na początek mojego pobytu w UK. Ta płyta towarzyszyła mi często w podróżach po Londynie. Obawiałem się, że „następnym razem może się Maryśce nie udać”, bo to za dobre. Jednak „Jezus Maria…” powaliła. Czy masz jakieś kryzysy twórcze i myślisz coś w rodzaju: „Nie, już mi się nie uda. Odp… się”?
- Sztuka jest bardzo ważną częścią mojego życia. Za każdym razem, kiedy zaczynam pracę nad czymś nowym, towarzyszy mi wątpliwość, czy podołam – to oczywiste. Czy uda mi się wyartykułować to, co czuję, czy będzie to skuteczne, czy starczy mi sił. Myślę, że moment spokoju i pewności jest w trakcie procesu twórczego praktycznie niemożliwy. Dlatego ten proces jest tak wyczerpujący.
Co nam w Londynie wyśpiewasz? Tylko piosenki z ostatniej płyty?
- Zagramy całą płytę „Jezus Maria Peszek” i kilka piosenek z poprzednich płyt: z „Miastomanii” i „Marii Awarii”. Będzie też jeden cover.
Cieszysz się z czegoś najbardziej w związku z pobytem w Londynie?
- Najbardziej cieszę się z możliwości spotkania z publicznością! Jestem strasznie ciekawa, jak zabrzmią te piosenki tutaj, jakie będą reakcje ludzi i z jakimi emocjami się zderzymy.
Jak zachęciłabyś londyńczyków do obejrzenia Twojego koncertu w Londynie?
- Można mnie kochać, można nienawidzić, ale nie można pozostać obojętnym. Przyjdźcie na koncert i przekonajcie się sami, dlaczego ta płyta wywołała w Polsce taką burzę.
Zagramy tak, jak zawsze: bezkompromisowo i totalnie energetycznie. Do zobaczenia!
Więcej o londyńskim koncercie Marii Peszek - tutaj
Rozmawiał Piotr Dobroniak