Gdyby zapytać etatowego speca od gospodarki, np. głównego ekonomistę banku X lub Y, o przyczyny obecnego załamania gospodarczego, zacznie taki filut terkotać o cyklu koniunkturalnym, błędach polityki monetarnej albo rozrzutności rządów. Ostatecznie przyczyny okażą się złożone, a winy rozpełzną się po kątach. „Złożoność przyczyn” to najlepszy wybieg przy udzielaniu odpowiedzi na niewygodne pytanie. Można się nagadać, niemówiąc nic do rzeczy. A przecież sprawa jest prosta: źródłem problemu jest pusty pieniądz. Stoi na nim cała światowa gospodarka. I tylko na tej zasadniczej przesłance można oprzeć sensowne roztrząsania o przyczynach kryzysu.
Można – jeśliby kto chciał. Szkopuł w tym, że dla osób ze świecznika poruszanie kwestii pustego pieniądza to polityczny samobój. Chyba że ktoś nie gra w pierwszej lidze – jak Godfrey Bloom, członek Europarlamentu z ramienia UKIP (Partia Niepodległości Zjednoczonego Królestwa). W zeszłym tygodniu Bloom wytknął przewodniczącemu Schulzowi, że europarlamentarne dywagacje oderwane są od realnych problemów. Ponieważ realnym problemem jest „oszukańczy system bankowy oparty o rezerwę cząstkową, w ramach którego bankierzy mogą pożyczać pieniądze, których nie posiadają. W XIX w. w Stanach Zjednoczonych było to przestępstwo zagrożone karą śmierci”. Biorąc pod uwagę rozległość szkód (po)czynionych przez system rezerwy cząstkowej i chaos, ku któremu pcha on całą naszą cywilizację – nawet krzesło elektryczne wydaje się stosunkowo łagodną sankcją dla architektów tego oszustwa. (Mimo to, jako przeciwnik kary śmierci, dla podsądnych zalecałbym dożywotnie prace wydobywcze w kamieniołomie.)
Na czym polega ten największy finansowy wałek w historii powszechnej? Na oderwaniu pieniądza od realnej wartości. Od zamierzchłych czasów do mniej więcej końca XIX w. ekwiwalentem towarów i usług były metale szlachetne, głównie srebro i złoto – zwykle w formie monet. Trzymanie świecidełek w sakiewce niespecjalnie się jednak opłacało w czasach, gdy o nasze bezpieczeństwo nie dbały miliony kamer, mądre prawo, dobra policja i uczciwa władza sądownicza. Dlatego zapobiegliwi deponowali błyskotki w bankach, które wydawały im „noty bankowe”, potwierdzające prawo do depozytu. Później, okazując taki świstek w kasie, można było w dowolnym momencie podjąć swoją własność. Ten system wymienialności banknotów na złoto zapewnił prosperity Stanom Zjednoczonym w XIX w. i przez dziesięciolecia napędzał amerykańską gospodarkę, która w owych pomyślnych latach nie zaznała inflacji. Były to czasy autentycznego wolnego rynku i faktycznego kapitalizmu, które minęły bezpowrotnie już na początku minionego stulecia.
Zbyt długo by opowiadać, jak do tego doszło, jednak w rezultacie „intryg i rozgrywek” na szczytach władzy wymienialność drukowanego pieniądza na złoto była stopniowo ograniczana, a banki mogły coraz swobodniej emitować mamonę bez pokrycia, bogacąc się w ten sposób ponad miarę. Wszystko dzięki systemowi rezerwy cząstkowej. Polega on na tym, że bank komercyjny może udzielać kredytów i pożyczek, trzymając w kasie jedynie skromny procent zdeponowanych pieniędzy. Przykładowo w Polsce stopa rezerwy obowiązkowej wynosi 3,5 proc. Oznacza to, że jeśli Jaś wpłaci do banku 1000 zł, to bank musi z tego zatrzymać w kasie (a ściślej: odprowadzić do banku centralnego) jedynie 35 zł, a 965 zł może wykorzystać na udzielenie kredytu. Jednak udzielając kredytu, bank księguje 965 zł nie tylko po stronie pasywów, ale również aktywów. To znaczy, że 965 zł właśnie powstało z powietrza. Dzięki mechanizmowi rezerwy cząstkowej system bankowy z 1000 zł jest w stanie wygenerować ponad 27,5 tys. zł. W efekcie do obiegu trafiają gigantyczne ilości pieniędzy opartych na długu, które nie stanowią efektu pracy, ani nie są powiązane z żadnymi konkretnymi dobrami, tylko biorą się z cudotwórczych działań bankowej księgowości.
Jeszcze „lepiej” mają banki centralne, które nie muszą robić sobie ceregieli z obsługą depozytów, tylko w ramach mechanizmu „pierwotnej kreacji pieniądza” mogą zwyczajnie udzielić kredytu „ot, tak” – z niczego. Czyli po prostu „wydrukować” pieniądze. W rezultacie prawie wszystkie kraje na świecie – w tym takie „potęgi gospodarcze” jak Stany Zjednoczone, Niemcy czy Francja – toną w długach wobec swoich własnych banków centralnych. Z tego finansowego trzęsawiska państwa próbują wybrnąć techniką wyciągającego się z bagna za włosy barona Munchausena: emitując obligacje bądź inny papierowartościowy szmelc, czyli brnąc głębiej w dług. A to wszystko za zasłoną mętnej politekonomicznej retoryki, która utrzymuje szary ludek w przeświadczeniu, że mądrzy technokraci znają sposób, by wydobyć nas wszystkich na bezpieczny brzeg. Sami na pewno tam dotrą – choćby stąpając po naszych korpusach.
Pan Dobrodziej