Już od końca lat 90. z oficjalnych statystyk można było wyczytać coś zupełnie innego – przez lata dominował trend, według którego to imigranci zgarniali większość nowych miejsc pracy w UK. Apogeum rzecz jasna przyszło wraz z otwarciem granic dla obywateli nowych krajów UE w 2004 roku.
Trzy z czterech nowo utworzonych miejsc pracy trafiały w ręce osób urodzonych poza Wielką Brytanią. Bywały okresy, w których 90 proc. nowych etatów trafiało do imigrantów. Od 1997 roku z 3,1 mln oficjalnie utworzonych miejsc pracy, aż 2,3 trafiło do osób urodzonych poza Wyspami.
Obecnie długoletni trend zmienia się. Dlatego tabloidy krzyczą z nagłówków „Nareszcie!”. Eksperci twierdzą, że odwrócenie trendu to zasługa ostrzejszych działań rządów na rynku pracy i wobec imigrantów. Powody do zadowolenia ma niewątpliwie minister ds. imigracji Mark Harper. – Te dane pokazują, że tworzymy lepszy system imigracyjny, który działa w interesie ogólnonarodowym i w istotnym stopniu wspiera wzrost gospodarczy. Wzrost liczby zatrudnionych po raz pierwszy od lat bardziej dotyczy Brytyjczyków niż imigrantów, ale nasz system nadal ceni wysoko wykwalifikowanych imigrantów. Nadal są oni potrzebni naszej gospodarce i mile widziani przez przedsiębiorców – mówi minister. Harper zwrócił też uwagę, że udaje się robić porządek z „lewymi” studentami, którzy masowo przyjeżdżali do UK tak naprawdę po to, aby pracować.
W danych opublikowanych przez brytyjski urząd statystyczny czytamy m.in., że liczba pracowników w UK osiągnęła najwyższy poziom od rozpoczęcia takich pomiarów, czyli od 1971 roku. Obecnie na Wyspach aktywnych zawodowo jest 29,7 mln osób.
Mimo, że ubiegły rok był pełen pesymistycznych wiadomości ekonomicznych, to właśnie w 2012 liczba pracowników wzrosła o 584 tysiące, co jest najlepszym wynikiem niemal od ćwierć wieku! Wychodzi więc na to, że każdego dnia ub. roku w UK pojawiało się 1600 nowych miejsc pracy, podczas gdy nieustannie słyszeliśmy o spadku produkcji.
- Brytyjski rynek pracy nadal potrafi nas zadziwić. Z jednej strony mamy boom stanowisk pracy, z drugiej załamanie płac i walkę wielu osób o utrzymanie zatrudnienia. Nie przypominam sobie takiej sytuacji w powojennej historii Wielkiej Brytanii. Jak na razie można nazwać przyzwoitym kompromisem, dużo lepszym od widma rosnącego bezrobocia – ocenia dr John Philpott z The Jobs Economist.
Małgorzata Słupska, MojaWyspa.co.uk