Jakieś 10 lat temu na dworcu w Utrechcie zaczepił mnie bezdomny, prosząc o ogień. Żaden tam menel, Słowianin wschodni ani imigrant z Burkina Faso – sympatyczny Holender ze śladami rozrywkowego życia na twarzy. Jako że byłem w okolicznościach wakacyjnych i ze znajomymi, rozmowa wywiązała się spontanicznie. Okazało się, że nasz interlokutor jest bezdomnym jedynie chwilowo, ponieważ właśnie wybiera się do urzędu po przydział mieszkaniowy. Nie tylko dlatego niespecjalnie narzeka na biedę. Gdy bez krępacji zdradził, jakiej wysokości zasiłek dla bezrobotnych otrzymuje, nieco opadły nam żuchwy (tym bardziej, że początkowo sami rozglądaliśmy się za pracą, ale odkryliśmy coffee shopy). Nie pamiętam teraz dokładnej kwoty, ale w przeliczeniu na złotówki oscylowała ona w granicach 4000.
Minęło parę lat od tej przypadkowej wymiany zdań, zanim zrozumiałem, że socjal jest jak heroina (w coffee shopach na szczęście niedostępna) – narkotyk ponoć niezrównany pod względem siły uzależniania i niszczenia życia. Człowiek ma tendencję do działania po linii najmniejszego oporu. Jeśli nie otrzymuje ze „świata zewnętrznego” odpowiednich bodźców skłaniających go do produktywnej aktywności, często grzęźnie w marazmie. Marnotrawi energię, potencjał, nie tworzy żadnej wartości dodanej, a gdy przechodzi moment przesilenia – nie potrafi podjąć rzuconego mu przez los wyzwania (lub nawet go dostrzec) i, bywa, zaczyna się staczać. Eurosocjalizm – heroina dla (euro)mas – sankcjonuje i dotuje ten nieszczęsny tumiwisizm. System zasiłków wypłacanych po głupiemu w większości krajów Europy, często pod idiotycznymi pretekstami, zepsuł charakter całych społeczeństw. Zamiast podejmować wysiłek związany z kształceniem, zwiększaniem kwalifikacji, pracą najemną czy rozkręcaniem własnego biznesu, rzesze ludzi wolały doić pracujących podatników, którym biurokracja zagarnia znaczną część przychodów. Teraz, w obliczu kryzysu i radykalnych cięć, ci sami ludzie pozostają bezradni i sfrustrowani. Ze zgubnym przekonaniem, że jedynie państwo może im pomóc, więc należy oddać się pod opiekę Lewiatana i godzić na coraz większe ustępstwa dotyczące własnej niezależności i wolności.
Pretekst do powyższych wynurzeń jest następujący: brytyjskie władze stworzyły serwis o nazwie „Universal Jobmatch”, który będzie de facto gigantyczną bazą danych na temat osób bezrobotnych i ich aktywności na rynku zatrudnienia. Każdy bezrobotny, pobierający zasiłek dla poszukujących pracy, od przyszłego roku będzie miał obowiązek zamieszczenia w serwisie swojego życiorysu i odpowiadania na oferty skojarzone z jego kwalifikacjami. Jeśli tego nie zrobi, ryzykuje utratę świadczenia. W ten sposób urzędnicy będą mogli kontrolować, czy bezrobotni przykładają się do poszukiwania zatrudnienia, czy jedynie wykorzystują swój status do pobierania pieniędzy. Większość „beneficjentów” socjalu prawdopodobnie przystanie na te warunki, mimo protestów dotyczących konieczności publikowania w serwisie informacji na swój temat. Obawa o bezpieczeństwo danych jest uzasadniona tym bardziej, że niedawno doszło do hakerskiego ataku na serwis, w wyniku którego wyciekły CV, hasła, numery ubezpieczenia, a nawet skany paszportów.
Im dalej w kryzys, tym bardziej władza zacieśnia nadzór. Niestety nie nad ludźmi odpowiedzialnymi za kłopoty finansowe szarej masy przeciętniaków, tylko nad szarą masą przeciętniaków. Odurzoną „socjalnymi” ochłapami, chętnie konsumującą, niechętnie produkującą i nieświadomą politycznie.
PS. W niedawnej aferze z HSBC w roli głównej, która zdemaskowała jeden z największych banków na świecie jako pralnię brudnych pieniędzy pochodzących m.in. z narkobiznesu, odpowiedzialności karnej nie poniósł żaden z decydentów, a kara nałożona na giganta najpewniej zostanie przerzucona na klientów w formie wyższych cen za „usługi” i „produkty”.
Pan Dobrodziej