Sami też zresztą garściami korzystali z możliwości, które stwarzały im ówczesne centra światowej nauki, handlu i kultury. A właśnie w nich, nie zawsze, ale często, przychodziło im żyć. Przypadkiem szczególnie ciekawym jest tu emigracja XIX wieku.
Przede wszystkim ta nazywana Wielką Emigracją, „Wielką” za sprawą obecności postaci wyjątkowych dla naszej kultury, a nie przez liczebność, bo ta nijak miała się do kolejnych fal podążających za granicę „za chlebem”.
Choćby tej z Galicji, której kierunkiem były Stany Zjednoczone i kraje Ameryki Południowej – wówczas należące do najbogatszych na świecie.
Jest ona szczególna między innymi przez to, że niemal wszyscy wychodzimy ze szkoły z głową pełną frazesów. Poloniści, a przynajmniej zdecydowana ich większość, uczą nas o poetach-tułaczach, którzy pięknie opłakiwali utraconą Ojczyznę. Historycy dokładają politykierów kłócących się o wszystko i ze wszystkimi. A jedni i drudzy: wojskowych, takich jak Józef Bem, którzy stali się generałami walczącymi o „wolność waszą i naszą”.
Wszystko to spłaszcza wielowymiarowe postaci i z ludzi, którzy mogliby stanowić inspirację, choćby dla kolejnej emigracyjnej fali, tworzą nudnych i dalekich od codziennego doświadczenia bohaterów szkolnych wypracowań. Stefan Bratkowski w jednym ze szkiców zamieszczonych we wspaniałym zbiorze „Skąd przychodzimy?” (w którym zresztą tematowi emigracyjnych polskich inżynierów poświęcił aż trzy eseje) napisał: „Zaklejamy wstydliwe »pozytywistyczne« miejsca w życiorysach romantycznych bohaterów wywieszkami »działał na emigracji«”.
W ten sposób powstaje niepełny obraz, skupiony na wyszukiwanym na siłę romantyzmie i heroizmie, który pomija ważny, a być może najważniejszy aspekt ich życia na obczyźnie. To, co wnieśli do życia krajów, w których żyli, i to, co z nich wynieśli. A jednego i drugiego jest niemało.
Poeta-tułacz? Raczej polski inżynier
Do tego obraz umęczonego literata lub politykiera niewiele ma wspólnego z tym, co rzeczywiście działo się na emigracji. Na przykład o takim Ludwiku Nabielaku wiadomo, że walczył w powstaniu listopadowym, w którym prowadził atak na Belweder. Nietrudno znaleźć informację o tym, że pisał wiersze i angażował się w działania towiańczyków, tzw. Koła Sprawy Bożej. Ale że to jemu – tytułowanemu inż. Nabielakiem z Francji (dyplom uzyskał na emigracji tuż przed czterdziestką) – Barcelona zawdzięczała pierwsze miejskie oświetlenie, to już znacznie mniej znane.
A to nie wszystko, ponieważ Nabielak szukał węgla w Normandii, dyrektorował kopalni miedzi w górach Atlasu i fabryce gazu świetlnego w Nimes. To przynajmniej wymienia Bratkowski, który zauważa też, że kiedy tylko w 1848 r. wybuchło powstanie, pracujący wówczas w Katalonii inżynier skorzystał z klauzuli w kontrakcie, która... pozwalała mu zwolnić się natychmiast, gdy tylko pojawi się okazja, by walczyć w Polsce.
Nabielak to jednak zaledwie jeden z grona ówczesnych emigrantów politycznych, których liczbę we Francji szacowano na kilka, może kilkanaście tysięcy i którzy przebywając nad Sekwaną, uznali, że skoro już mają tam mieszkać, to do maksimum powinni wykorzystać okazję i zdobywać wiedzę oraz umiejętności. Takie – dodajmy – które da się wykorzystać w praktyce.