Recenzent "Guardiana" napisał przed dziesięciu laty: "Szkopiak is a director to watch". Czy po upływie tego czasu - i wszystkich osiągnięciach zawodowych - czuje się pan człowiekiem sukcesu?
- Moje dotychczasowe osiągnięcia można nazwać sukcesem, ale nie sądzę, abym nie mógł rozwijać się dalej i uzyskać więcej. Jeszcze nie doszedłem do miejsca i pozycji, gdzie tak naprawdę chciałbym być. Mam swoje aspiracje i ambicje.
Artystyczny zawód kojarzy się z kreatywnością, różnorodnością w życiu, idzie to w parze z pańskim charakterem i temperamentem?
- Nigdy nie chciałem pracować, jak to się mówi potocznie, od dziewiątej do siódmej. Zawsze interesowało mnie wykonanie jakiegoś projektu, tworzenie go, a nie praca od - do. Moi rodzice to pokolenie, które budowało swoje życia od zera. Do wszystkiego dochodzili sami ciężką pracą, również po to, bym ja miał łatwiejszy start. Skoro dano mi tę życiową szansę, to chcę ją wykorzystać. W wieku szkolnym byłem sportowcem, grałem w piłkę nożną, koszykówkę, nie miałem specjalnych zainteresowań, myślę jednak, że o moich dalszych losach zdecydował właśnie tamten czas. Wieczorami oglądało się telewizję. Filmy wojenne, westerny - one działały na chłopięcą wyobraźnię. Chociaż dziś przyznam, że było "niebezpieczeństwo" pójścia w inną stronę. A mogło się tak stać za przyczyną kolegów z polskiego środowiska.
Musi nam pan powiedzieć, co takiego robili koledzy.
- Byłem w grupie młodzieży polskiej, która w latach siedemdziesiątych przy parafii na Brockley/Lewisham stanowiła początki zespołu pieśni i tańca "Karolinka". Właściwie nie specjalnie lubiłem tańczyć i śpiewać, ale koledzy tam już byli, ja sam czułem się sportowcem. Dla 15-latka była to świetna szkoła polskiego języka i kultury, a zarazem przygoda i zabawa. Bardzo podobało mi się w tym gronie: świetna atmosfera, entuzjastyczni i serdeczni ludzie. Odnosiliśmy sukcesy, jeździliśmy do Polski na festiwale folklorystyczne, byłem nawet w Lublinie na kursie instruktorskim. Ale w angielskiej szkole nikt nie widział, że tańczę.
Przyszedł moment podejmowania decyzji o przyszłym zawodzie.
- Kino i teatr zawsze były dla mnie ważne. Z czasem z drugiego planu te zainteresowania przeszły na plan pierwszy. Swój debiut fabularny nagrałem ponad dziesięć lat temu, założyłem firmę producencką i powstał film pt. "Small Time Obsession". To były moje pierwsze kroki w stronę zawodowej reżyserii, przetarły się pierwsze ścieżki. Zrobiłem kilka filmowych projektów, ale na sukces większego formatu musiałem poczekać. Wreszcie dostałem szansę od producenta "Emmerdale". I powiodło mi się. Dziś mam za sobą już 140 odcinków tego popularnego serialu. Przed nami kolejne w pierwszych dniach marca. Ale były też inne doświadczenia na tym polu: reżyserowałem "Casualty", "Doctors", "Heartbeat", "Coronation Street". Obecnie pracuję dla BBC reżyserując odcinki serialu "EastEnders".
Wymienione tytuły to najchętniej oglądane seriale w brytyjskiej telewizji. Gratuluję sukcesu.
- Tego rodzaju reżyserię traktuję, jako pewien etap w zawodowym życiu. Chciałbym pójść w stronę filmu fabularnego. Mam projekt, jest scenariusz, który czytała Agnieszka Holland. To byłby film o Katyniu. Rzecz dzieje się w Anglii w 1947 roku. Ambitny, młody dziennikarz stawia na szali ryzyka swoją karierę, miłość a nawet życie, by odkryć prawdziwą tożsamość uchodźcy z Europy Wschodniej i udowodnić jego związek ze spiskiem brytyjskiego rządu mającym ukryć jedną z największych zbrodni Stalina. Tyle tylko mogę powiedzieć dziś, jeszcze za wcześnie, by zdradzać szczegóły filmu, choć są już za nami pewne wstępne rozmowy - na przykład z aktorami, którzy wyrazili zainteresowanie propozycją - powiem jedynie, że to aktorzy z najwyższej półki.