Szczególnie, że ogromna część zmierza w kierunku asymilacji. Zaledwie 15 procent polskich dzieci - uczniów angielskich szkół - chodzi do w soboty do szkół polskich. Jeszcze raz: aż 85 procent rodziców mających dzieci w wieku szkolnym nie posyła dzieci do szkół sobotnich, by uczyły się polskiego.
- To właśnie pokazuje, jaka jest prawdziwa wartość tego potencjału. W Anglii mamy dużo Polaków, ale oni polskość zostawiają za progiem swych domów.
Jaka jest wobec tego, pana zdaniem, przyszłość Polaków na Wyspach? Co będzie na mapie "polskiego Londynu" za dziesięć, dwadzieścia lat?
- Myślę, że utrzyma się POSK. Ale ja nie spędzam tam wolnego czasu. Ani nikt z moich rówieśników i znajomych. Dlaczego mam iść do teatru w POSK-u, skoro mogę iść na West End? Nie przyjdę do POSK-u tylko, dlatego, że on jest. Ja chcę chce iść do dobrego teatru, na dobre przedstawienie. Pokolenie moich rodziców budowało swoją "Polskę poza Polską" w konkretnych warunkach politycznych. Kolejne generacje nie mają tych doświadczeń. Bardzo się od siebie różnią. Bohater mojego filmu "Small Time Obsession" ma w sobie konflikt kulturowy. Podobnie jest ze mną - nie urodziłem się w Polsce i nie wychowałem, a jednak mówię po polsku i... czuję. Dla mojej mamy jestem na wskroś Polakiem, ja sam nie jestem tego taki pewien. Jej pokoleniu łatwiej być Polakami. Z nami jest inaczej. W czasach szkolnych przekonywano mnie, bym używał imienia Peter, a ja uważałem, że to nie brzmi dobrze, że to tłumaczenie mojego prawdziwego imienia na angielski. Dziś w telewizji kiwają z ciekawością głowami, interesują się, mówią, że Piotr Szkopiak brzmi jak dobre "stage name"...
I zwiększa się pańska atrakcyjność medialna!
- I dobrze.
Tekst i fot.: Dziennik Polski