Jak ocenia Pan kondycję polskiej kinematografii współczesnej?
- To złożony temat, od ambicji oscarowych po polskie filmy oglądane na ekranach kin angielskich. Miałem naprawdę ogromną satysfakcję, gdy mogłem zobaczyć nowoczesny obraz 3D Jerzego Hoffmana w lokalnym kinie w londyńskim, w Cineworld Wandsworth. Mam na myśli oczywiście "Bitwę Warszawską", którą pokazywano w kilkunastu kinach w całej Anglii. To niezwykle uczucie.
Nie sala w POSK-u, nie Riverside Studios na Hammersmith, nie żaden festiwal filmów z Europy Wschodniej i jakieś okazjonalne kino studyjne tylko...
- ...najzwyklejsze kino na High Street i sala wypełniona Polakami mieszkającymi w okolicy, a sam film pokazywany jest przez kilka dni. Tego jeszcze nie było. W ostatnich latach dużo się zmieniło. Na pewno inaczej Anglicy zaczęli postrzegać Polaków w odmienny niż dotąd sposób. Po pierwsze trochę się zaczęli nami interesować, chyba już więcej wiedzą o Polsce. A w czasie letnich Mistrzostw Europy w piłce nożnej to już naprawdę dobrze się zaznajomią (śmiech)... Wbrew powszechnym opiniom Polacy mają na Wyspach dobrą reputację. Obserwowany i chwalony jest ich stosunek do pracy. Sumienność, rzetelność. Dzisiejszy Polak na Wyspach to właściwie ludzie młodzi. Ci, którzy mieszkają tu od niedawna, przybyli po 2004 roku. Nie ma już ludzi z tzw. polskiego Londynu, tego niepodległościowego, jakim go zawsze znaliśmy. Ich potomkowie - jak choćby ja - to już zupełnie inna historia.
Podczas spotkania promującego książki pt. "Polak Londyńczyk" jej autor Wiktor Moszczyński podzielił się ciekawym spostrzeżeniem - nazwał powstanie POSK-u na Hammersmith buntem pokoleniowym. Odnosiło się to do "starego establishmentu" i środowisk oficerskich, które skupiały się na Kensingtonie; decyzję o budowie POSK-u w zachodnim Londynie, bliżej miejsc zamieszkania, podejmowali już reprezentanci młodszego pokolenia. - Ale wciąż starsi ode mnie - powiedział Wiktor. Po czym dodał, że jego pokolenie nie zbuduje kolejnego, innego centrum, bo tego nie potrzebuje. Dla nich polskość to takie wzniosłe hobby. A dla pana?
- Dzieci pierwszych pokoleń polskiej emigracji nie budują ośrodków, nie tworzą swoich centrów polskości. My tego nie potrzebujemy tak bardzo jak potrzebowali nasi rodzice. Tu urodzeni Polacy nie będą nigdy traktować polskości tak samo, jak ich ojcowie. Moi rówieśnicy znaleźli z powodzeniem spełnienie dla siebie w środowisku brytyjskim. Czy to źle czy dobrze, tego nie wiem. Po prostu taka jest kolej losu. Zmiany są konieczne. Choćby POSK, w którego kawiarence rozmawiamy. Co było ciekawe trzydzieści lat temu, jeśli nie jest modernizowane, prowadzone z pomysłem, dziś jest po prostu przestarzałe, nieciekawe, nawet nudne. I na to nadciąga koniec.
Co więcej, nie ma powodu, by się temu dziwić czy "co gorsza" na taki stan rzeczy obrażać. Unikanie tematu prowadzi do tego, że Polacy w Anglii będą się coraz bardziej integrować, a organizacje polonijne wymierać. A przecież POSK to powód do dumy - można w partnerstwie z Instytutem Kultury Polskiej prezentować polski potencjał intelektualny i artystyczny. Przyciągać, zaciekawiać. POSK powinien być oknem Polski. Warszawa może nam w tym pomóc. Dziś dla Londynu lobby polskie nie istnieje, polityczne czy kulturowe wpływy Polonii są znikome, a przecież Polacy na Wyspach to ogromna potencja. Pytanie czy wykorzystanie tej potencji jest realne.
- To trudne zadanie. Nie zapominajmy, że Polacy, którzy dominują dziś na Wyspach, to "generation of consumers". To tendencja powszechna w świecie - dzisiejsi dwudziesto-, trzydziestolatkowie mają duży "apetyt na życie" i nie chcą, by praca ich zdominowała czy ograniczała. Polacy są podobni. Wyjechali z kraju, który wciąż jest "na dorobku" i tu też są "na dorobku". Przyjechali tu nie tyle z ciekawości ile, by poprawić byt sobie i swoim rodzinom, ale nie za wszelką cenę. Z tym zaangażowaniem ich w "polskość" będzie trudno.