Klucz narodowy
We wspomnieniach pojawiają się też czasem stereotypowe opinie na temat narodowości walczących żołnierzy. Amerykanie piszą o Brytyjczykach, Brytyjczycy o Kanadyjczykach, prawie wszyscy o Rosjanach. Tych ostatnich, zazwyczaj pijanych, spotykano niemal wszędzie. Jeden z niemieckich żołnierzy, który dostał się do niewoli, opisywał: „Transportery opancerzone, które podjeżdżały do nas od tyłu i mijały nas, były zwykle wypełnione pijanymi żołnierzami wszystkich szczebli”.
Inny żołnierz, tym razem holenderski ochotnik z Waffen-SS, stworzył uproszczoną charakterystykę Rosjan: „Na szerokich przestrzeniach Rosji i Syberii 40 kilometrów to żadna odległość, –40 stopni to żaden mróz, a 40% to nie alkohol”.
Ta ostatnia uwaga była często powtarzana w nieco rozszerzonych wersjach przez wielu innych żołnierzy. Jeden z Amerykanów pisze o 200-procentowym rosyjskim alkoholu, jeden z Brytyjczyków zaniża jego stężenie do „zaledwie” 100 procent. Fakt jednak pozostaje faktem, Rosjanie potrafili upijać się nawet paliwem rakietowym do V-2, a niektórzy alianci byli pijani „po zaledwie dwóch kieliszkach wina”. Oczywiste jest, że to nie narodowość decydowała o tym, kto ile mógł wypić, chociaż zapewne względy kulturowe nie były tu obojętne.
Co może zaskakiwać powszechną opinię, to fakt, że wielu z żołnierzy – sojuszników na Zachodzie – nie spotykało wojsk innych narodowości. Pomimo że Polacy byli czwartą największą siłą zbrojną – po Amerykanach, Rosjanach i Brytyjczykach – to mnogość tych pierwszych powodowała, że inne narodowości „gubiły” się w rzeszy żołnierzy. Jednak jeśli zdarzyło im się spotkać, wspomnienia były dość silne, oczywiście związane z alkoholem. W brytyjskich na przykład często pojawia się postać niedźwiadka Wojtka, który był „koneserem” piwa i niekiedy żywo domagał się tego trunku.
Jeden z Amerykanów, pilot – as lotnictwa, opowiada natomiast o spotkaniu z polskimi pilotami, którzy, kiedy dowiedzieli się, kim jest, „przepijali z nim” (tradycja wywodząca się z polskiej kawalerii zawodowej) jeden przez drugiego. Amerykanin miał nadzieję, że udało mu się uratować honor amerykańskich żołnierzy. Pomimo że nie pamiętał, jak się znalazł w hotelu, stwierdził, że chyba jednak dotarł tam o własnych siłach.
I śmiesznie…
Z alkoholem żołnierze wiążą wiele anegdot. Pomijamy te, w których puentą są olbrzymie kace, trwające nawet po kilka dni. Do opowieści, które dzisiaj można by nazwać legendami miejskimi, przeszło wspomnienie Michała C. Bankiewicza z 1. Dywizji Pancernej generała Maczka: „Przekraczanie granic w ciężarówkach wojskowych bez żadnych ograniczeń miało pewne zalety, jedną z nich była możliwość szmuglowania i zarobków pieniędzy. (…) Po przyjeździe do Belgii pobierało się belgijskie franki z wojskowego banku i kupowało jak najwięcej butelek koniaku. (…) Po powrocie do Holandii sprzedawało się trunek w jakiejkolwiek restauracji z 300-procentowym zyskiem za guldeny, które natychmiast deponowało się na koncie w banku wojskowym. (…) Osobiście udało mi się tylko zrobić trzy transakcje i zarobiłem około 50 funtów szterlingów. Mógłbym się za to utrzymać pół roku mieszkając w skromnym angielskim hoteliku. (…) Słyszeliśmy o pewnym sierżancie, który zaoszczędził tak wiele, że kupił w Londynie całą ulicę starych domów, wyremontował je z kolegami, otworzył tanie hoteliki i stał się bardzo bogatym człowiekiem”.
Bądź pierwszą osobą, komentującą ten artykuł.