Kemping złożony z baraków znajduje się w dyskretnym miejscu, z dala od widocznych z daleka, nowoczesnych obiektów sportowych. Cześć kontenerów jest dziurawa, gdy pada woda wlewa się do środka. Do sprzątania i obsługi największej sportowej imprezy roku, do Londynu zjechała masa imigrantów. To właśnie oni mieszkają teraz w tym obskurnym obozowisku.
- Nie mogłam uwierzyć w to, co zobaczyłam – mówi 21-letnia Andrea Murnoz, studentka z Hiszpanii. – Ludzie mieszkali i spali w okropnych warunkach. Metalowe ogrodzenia i wieża sprawiły, że to miejsce przypomina bardziej obóz, niż kemping. Po tym co ujrzałam, zmieniłam zdanie i nie zamierzałam starać się tam o pracę. Moi dwaj znajomi podpisali umowy, myślę, że teraz tego żałują – mówi Murnoz.
W umowach, które podpisują pracownicy obsługi są zapisy zakazujące im rozmowy z mediami. Ze „względów bezpieczeństwa” zabroniono im również odwiedzin członków rodzin i przyjaciół. Jeden z pracowników pochodzący z Węgier opowiada, że warunki w tym miejscu są bardzo złe. Nie ma jednak gdzie mieszkać, dlatego pozostał w obozowisku. – To slumsy. Bardzo ciasne wnętrza i brudne toalety – mówi imigrant. Jego rodak dodaje: - Kiedy zobaczyliśmy, jak to wygląda, byliśmy zszokowani. Spodziewaliśmy się, że w Anglii warunki zakwaterowania będą dużo lepsze. Wiele kontenerów jest nieszczelnych, kazano nam samym je naprawiać. Dwie dziewczyny zrezygnowały, bo nie chciały spać razem z obcymi facetami – opowiada Węgier.
Trudno znaleźć winnych, którzy wydali zgodę na realizację takiego obozowiska. Nikt z władz dzielnicy nie przyznaje się do wydania decyzji, część urzędników podkreśla, że kemping ma charakter „tymczasowy”, więc i warunki nie są idealne. Według brytyjskiego prawa mieszkaniowego, jeśli w jednym pomieszczeniu musi mieszkać więcej niż dwie dorosłe osoby, to możemy mówić o „przeludnieniu”. Przepisy sanitarne mówią wprost, że na 100 pracowników trzeba przygotować minimum pięć toalet i pięć kabin prysznicowych.
Craig Lovett, ze Spotless International Services, który zarządza obozem twierdzi, że wszystko jest zgodne z przepisami. Jego zdaniem sytuację pogorszyły obfite opady deszczu. – To nie jest więzienie. Nikogo nie trzymamy tu siłą. Wiele osób przyjechało z miejsc, gdzie panuje ogromne bezrobocie. Są szczęśliwi, że będą mieli pracę przy obsłudze igrzysk olimpijskich. Zawsze znajdzie się parę niezadowolonych osób. Szkoda, że nie przyszli do nas, tylko od razu zaczęli się skarżyć dziennikarzom – mówi Lovett.
Małgorzata Słupska, MojaWyspa.co.uk
fot. Daily Mail