Heather Poole rozprawia się w swoim artykule zamieszczonym na stronie „Mental Floss” z mitem wiecznej przygody, wysokich zarobków i doskonałych warunków pracy, o jakie wszyscy podejrzewamy stewardesy. W rzeczywistości pracownice samolotów mają podobne problemy, jak większość z nas. Po pewnymi względami jest nawet gorzej. Jeśli np. samolot się spóźni lub lot jest odwołany, otrzymują one tylko 1,5 dolara za godzinę (niecały funt), o ile są w tym czasie na lotnisku. W przeciwnym razie nie dostają nic, nawet jeśli znajdują się w tym czasie na drugim końcu świata.
Ich prawdziwe zarobki zaczynają się od momentu, gdy zamkną się drzwi samolotu. To znaczy, że nie dostają pieniędzy np. za układanie bagaży w lukach przed startem. Roczna pensja w pierwszym roku pracy to średnio 18 tys. dolarów (11,5 tys. funtów). Mimo to aplikują nawet absolwenci prawa czy doktorzy, a na jedno miejsce przypada po sto kandydatek.
Koszmarna Cola
Trudno się dziwić, że przy takiej konkurencji linie lotnicze mogą pozwolić sobie na wiele w stosunku do pracownic, nawet na zwalnianie z absurdalnych powodów. Poole podaje przykład koleżanki, która pożegnała się z pracą, bo służbowy sweter zawiązała wokół bioder. Inna zgłosiła przeziębienie, a w czasie zwolnienia wsiadła do samolotu jako pasażerka, by polecieć na lotnisko, na którym miała pracować po chorobie. To również pozbawiło ją stanowiska, bo chora stewardesa nie powinna pokazywać się na pokładzie.
Z największych koszmarów w czasie pracy autorka artykułu wymienia dietetyczną Colę. Napój jest mocno gazowany co sprawia, że na dużej wysokości nalanie pełnej szklanki zajmuje tyle, ile obsłużenie trzech pasażerów. Dlatego, choć serwowanie Coli w puszce w pierwszej klasie nie powinno mieć miejsca, stewardesy często „zapominają" o tym zakazie.
Sonia Grodek, MojaWyspa.co.uk