Właśnie dlatego, że znałam moje dziecko z zupełnie innej strony, zażyczyłam sobie, że chcę zobaczyć, jak się moje dziecko zachowuje w szkole. Najpierw szkoła robiła uniki, mówiąc, że aby przyjść i obserwować dziecko w szkole w obecności nauczyciela czy innego pracownika szkoły muszę mieć zaświadczenie o niekaralności. W tym momencie zaczęłam szukać kontaktów w wydziale edukacji mojego councilu. Na stronie internetowej znalazłam informacje o partnerze rodziców w sporach ze szkołą – Parent Support Partner. Skontaktowałam się z tą osobą e-mailowo, wyjaśniłam sprawę i zapytałam o swoje prawa. W odpowiedzi uzyskałam konkretny przepis prawny, regulujący sprawę odwiedzin obcych osób w szkole. Wydrukowałam go i wiedząc, że prawo stoi po mojej stronie, zażądałam ponownie umożliwienia obserwacji zajęć z udziałem mojego syna.
Dyrekcja ostatecznie zgodziła się na to, ustalając jednak dokładnie dzień i porę oraz długość tej obserwacji – 20 minut maksymalnie i to na początku zajęć. Te 20 minut wystarczyły mi jednak, żeby zaobserwować i zanotować, jak sprawy wyglądają. Z notatkami poszłam prosto do dyrektora i „wygarnęłam” mu wszystko.
Przeprawa z dyrektorem
Rozmowa zaczęła się od informacji dyrektora, że Michał przejawia zachowania antyspołeczne i zostanie usunięty ze szkoły. Byłam już jednak przygotowana na taki obrót sprawy. Mimo to, w trakcie całej rozmowy z dyrektorem byłam kulturalna i stanowcza. Na dodatek doskonale uzbrojona w argumenty. Zaczęłam od hasła i materiałów „Every child matters” (Liczy się każde dziecko), które zresztą wcześniej dostałam właśnie w tej szkole. Ale najważniejsze były moje obserwacje z tych 20 minut. A co tak właściwie zaobserwowałam?
Gdy Michał tylko wszedł na salę i zbliżył się do jednego ze stolików, koledzy z grupy nie przywitali go, tylko od razu poskarżyli się pani, krzycząc do niej „Proszę pani, proszę pani, Mikey zbliżył się do naszego stolika.” Nauczycielka nie zareagowała na to wcale, nawet nie przejęła się tym, że obserwuję sytuację. Mój synek zrażony zaś takim zachowaniem poszedł w inny kąt sali, pobawić się zabawkami w samotności. Po chwili, skoro już wszystkie dzieci dotarły na zajęcia, nauczycielka zaprosiła je na dywan i zaczęła zajęcia ruchowo-muzyczne. Dopiero po chwili zauważyła, że Michał dalej bawi się sam w kącie. Zawołała go, zapraszając do zabawy w kółku. Gdy Michał zbliżył się jednak i pani chwyciła go za jedną rękę, dziewczynka, która do tej pory w zabawie trzymała panią za rękę, odmówiła podania dłoni Michałkowi. Schowała ją za siebie i tyle.
Opowiedziałam dyrektorowi obie sytuacje, podając imiona dzieci, które w ten sposób się wobec Michała zachowały i wyjaśniłam, że to dzieci są antyspołeczne wobec Michała, a nie on wobec nich. Od tej chwili byłam wrogiem publicznym szkoły numer jeden. Tak przynajmniej mnie odbierano przez najbliższe kilka miesięcy.
Za ciosem
W tej sytuacji nie miałam już nic do stracenia. Ponownie skontaktowałam się z rzecznikiem praw rodzica. Umówiłyśmy się na rozmowę u mnie w domu. W trakcie spotkania przedstawiłam pani z councilu całą historię, ale pokazałam też nasz dom, prace i zabawki Michałka, opowiedziałam o rodzinie. Tak się rozgadałyśmy, że już musiałam iść odebrać synka ze szkoły, a rozmowa jeszcze nie była skończona. Pani z councilu zaproponowała więc, że mnie odprowadzi do szkoły i zaczeka na mnie tam chwilę. To przypadkowe zdarzenie stało się kolejnym moim krokiem do zwycięstwa. A to dlatego, że chociaż przedstawicielka councilu nie wchodziła do budynku szkoły, a czekała przed bramą, została rozpoznana przez pracowników szkoły, którzy w ten sposób przekonali się, że ja nie zasypuję gruszek w popiele. że walczę dalej i to na coraz wyższym szczeblu. Bo tak było w istocie.
Zmiany
Dziwnym zbiegiem okoliczności wkrótce zmieniła się w szkole dyrekcja. Z nową dyrekcją spotkałam się od razu na początku nowego roku szkolnego i zaczęliśmy partnerską współpracę na – co tu dużo mówić – moich warunkach. Michał rozpoczął więc naukę w zerówce (reception) od tego, że otrzymał indywidualne wsparcie w postaci osoby opiekującej się nim w szkole. Do szkoły przychodziła ponadto pani logopeda (language and speech therapist) pracować nad mową Michałka. Zajęli się nim też psycholog edukacyjny i pediatra, który tutaj, w przeciwieństwie do Polski nie zajmuje się każdym dzieckiem, ale tylko wyjątkowymi przypadkami.