Jerzy Stępień, prawnik, były prezes Trybunału Konstytucyjnego
Na dobrą sprawę nie weszła nawet w pełni w życie, lecz w mrocznej dobie rozbiorów tego już nie pamiętano. Przypadła jej bowiem całkiem inna rola: stała się symbolem utraconej państwowości. Wręcz materialną jej pamiątką.
Wokół niej zjednoczyli się 3 maja wszyscy pod hasłami: Wiwat król! Wiwat Naród! Wiwat wszystkie stany! Była pomnikiem, ekspresyjnym wspomnieniem przeszłości, szczególnie kiedy na swój warsztat wzięli ją artyści. „Witaj, majowa jutrzenko” śpiewana jest chętnie i dziś. Koncert Jankiela z „Pana Tadeusza” będzie wzruszał kolejne pokolenia.
Dzieło Konstytucji 3 maja zostało zniszczone przez Moskwę i zdrajców narodu – targowiczan. Stała się ona tym samym dobrem utraconym, unicestwionym w zarodku przez śmiertelnego wroga, Moskwę. A poza tym była naprawdę drugim tego rodzaju aktem prawnym po konstytucji amerykańskiej. O kilka miesięcy wyprzedziliśmy natomiast Francuzów, którzy wówczas przewodzili nowoczesnej Europie.
Konstytucja została wprowadzona w świat narodowych emocji. Możemy więc spokojnie podjąć się analizy jej treści – bez lęku, że szkiełko i oko w czymkolwiek jej zaszkodzą, szczególnie na łamach profesjonalnej gazety prawniczej.
"Każda konstytucja musi ludziom coś dawać, a nie zabierać. Majowa mogła więcej dać. Amerykanie i Francuzi wprowadzili równość. My – nie"
Można właściwie zacząć od tego, że w wielu punktach była bardzo niejednoznaczna, o ile nie przewrotna. Król był i z bożej łaski, i z woli narodu. Religia katolicka miała być panująca, ale innym wyznaniom gwarantowano pokój w wierze i opiekę rządową, choć odejście od wiary panującej było pod karą zabronione. Tron polski miał być elekcyjny, ale przez familię. W pierwszej chwili było w związku z tym wątpliwe, czy elekcja viritim jest zniesiona.
Trudne do ustalenia też było czy Rzeczpospolita to nadal dwa państwa, czy już tylko jedno, skoro jedna Straż Praw miała działać zarówno dla Korony, jak i Wielkiego Księstwa, które dotychczas miało przecież odrębną egzekutywę. Tę ostatnią kontrowersję rozstrzygnięto na rzecz koncepcji nadal dwóch państw, dopiero Zaręczeniem Wzajemnym Obojga Narodów, czyli odrębną ustawą z 22 października 1791 roku.
Niewątpliwie zerwanie z mandatem poselskim związanym instrukcjami sejmikowymi na rzecz mandatu wolnego było przełomem: odtąd posłowie stawali się przedstawicielami całego narodu, i tak jest do dzisiaj. Podobnie przełomem było zniesienie liberum veto. Inna sprawa, że w epoce stanisławowskiej ta instytucja nie była już stosowana, bo obchodzono ją sprytnie poprzez skonfederowanie Sejmu, gdzie jednomyślność nie obowiązywała. Sejm Wielki był właśnie skonfederowany.
Także ustanowienie Straży Praw jako gabinetu sprawującego pod kierownictwem króla władzę wykonawczą było istotnym krokiem do przodu. Król stawał się panującym, a jego akty wymagały kontrasygnaty ministra, odpowiadającego politycznie przed parlamentem.
Pewnie znalazłoby się jeszcze kilka innych rozwiązań wartych pochwały nawet z dzisiejszej perspektywy – jak kwestie wojskowe, inkorporowanie do tekstu konstytucji ustawy o miastach czy objęcie zasadą nienaruszalności osobistej także mieszczan (neminem captivabimus).
Ale co jeszcze? No, może gwarancja wolności osobistej dla zbiegłych włościan, którzy zdecydowali się powrócić na ojczyzny łono – ale tylko tym, bo takim, którzy wcześniej nie emigrowali, to już nie...
W gruncie rzeczy Konstytucja 3 maja raczej coś odbierała: szlachcie gołocie prawa polityczne związane z udziałem w sejmikach lokalnych i prowincjonalnych, ogółowi szlachty prawo wyboru następnego króla, wprowadzając tron dziedziczny (elekcyjny przez familię). Likwidowała dożywotnie urzędy ministerialne – co rozsierdziło hetmanów, mających właściwie prywatne armie. To akurat trzeba zapisać po stronie pozytywów, choć taki krok właśnie pchnął ich ku targowicy.
A o ile ustawę o miastach królewskich, a także o sejmikach (obydwie wcześniej głosowane, a tylko ex post inkorporowane do konstytucji) przyjmowano w trzech czytaniach z zachowaniem wszelkich reguł sztuki, to sama ustawa rządowa uchwalona była w sposób skandaliczny. Trudno właściwie powiedzieć, że została uchwalona. Nie była to też aklamacja. Jej przeciwników po prostu zakrzyczano, przy aprobacie marszałka Sejmu, który powiedział „rewolucję tu robiema”. Dwa dni później dokonano rejestracji tej ustawy w sądzie (tzw. oblaty) i wniosek do sądu podpisali zgodnie wszyscy posłowie, ale zgódźmy się, że gdyby tryb jej uchwalenia miał badać sąd konstytucyjny, wyrok byłby łatwiejszy do przewidzenia niż współcześnie chociażby w sprawie poprawki Rockiego.
Projekt konstytucji przygotował, a nawet osobiście napisał Stanisław August, rozpoczynając tradycję tworzenia konstytucji pod kogoś konkretnego. Tak było później z konstytucją kwietniową i poniekąd z obecnie obowiązującą (z 2 kwietnia 1997 r.). Wiadomo przecież, że marcowa (1921) była tworzona przeciwko naczelnikowi państwa, a kwietniowa (1935) przeciwnie – bo pod marszałka Piłsudskiego jako przyszłego prezydenta. Ostatnia – pod Aleksandra Kwaśniewskiego, a wcześniej przeciwko Wałęsie.
3 maja nie dał praw politycznych chłopom. Wzmocniono wprawdzie – poprzez samorząd – pozycję mieszczan, ale nie zrównano ich ze szlachtą. Amerykanie i Francuzi poszli wówczas na pełną równość i zniesienie stanów i wygrali. Bo każda nowa konstytucja musi coś ludziom dawać – nie zaś odbierać...
A w Polszcze? Stanisław August chciał na tron dynastyczny wprowadzić swego bratanka – księcia Józefa, planując po cichu, że bratanek króla poślubi Marię Augustę Nepomucenę, którą Konstytucja 3 maja czyniła polską infantką. Intryga była jednak szyta zbyt grubymi nićmi, żeby szybko się nie wydała. „My nigdy z królami nie będziem (przecież) w aliansach...”.
Źródło: Dziennik Gazeta Prawna
Chcesz mieć zawsze aktualny serwis gospodarczo-prawny?
Zamów pełne wydanie Dziennika Gazety Prawnej w internecie.
Bądź pierwszą osobą, komentującą ten artykuł.