W sumie, w ciągu pierwszych sześciu lat od naszej akcesji do Unii Europejskiej w Wielkiej Brytanii urodziło się między 64 a 66 tysięcy polskich dzieci. Rok 2010 jeszcze do końca nie jest dokładnie „rozliczony”, lecz nie będzie chyba przesadą stwierdzenie, że liczba polskich dzieci w Zjednoczonym Królestwie sięgała 90 tysięcy. Idąc dalej tym tropem, dziś może ich być tam zdecydowanie ponad 100 tysięcy. Współczynnik dzietności mieszkających na Wyspach Polek wynosi ok. 2,5 – gdyby w Starym Kraju udało się osiągnąć ten poziom (faktycznie wynosi on niespełna 1,4), to na polskich porodówkach co roku przychodziłoby na świat ok. 700 tysięcy dzieci. Wynik tym bardziej godny podkreślenia, że osiągnięty przez pierwsze pokolenie „nowej emigracji”, czyli tych, którzy dopiero muszą walczyć o zdobycie sobie pozycji zawodowej, znalezienie mieszkania, odłożenie jakiś oszczędności i jako takie „ustawienie” się w nowym środowisku. Emigrantom nie przeszkadzają ani te trudności, ani nawet brak dziadków, którym w Starym Kraju zawsze można „podrzucić” swą pociechę, gdy się chce załatwić własne sprawy, bądź po prostu spotkać ze znajomymi. Wyjaśnienie przyczyn tego „cudu” jest bardzo proste. Mimo trudnych początków stać nas na posiadanie dzieci – mówią emigranci. - Jak w Polsce będziemy zarabiali około 3500 - 5000 euro to też będziemy mieli dzieci – kwituje jeden z internautów na forum tygodnika Wprost.
Prorodzinna polityka
O atrakcyjności brytyjskiej ziemi dla Polek decydują jednak nie tylko zarobki, ale cały system polityki prorodzinnej. Zdecydowanie dłuższe urlopy macierzyńskie (w Polsce przysługuje 20 tygodni, w Wielkiej Brytanii 52 tygodnie), mniej „korowodów” ze znalezieniem miejsca w żłobku, dostępność opieki medycznej – wszystko to sprawia, że Zjednoczone Królestwo może się wydawać młodym Polkom wymarzonym miejscem na powiększenie rodziny.
- Tam kobiecie jest łatwiej wychowywać dziecko – przyznaje Ola, która tuż po akcesie Polski do Wspólnoty na kilka lat wyjechała do Londynu. Paradoksalnie do Starego Kraju wróciła, by... urodzić dziecko. - Zadecydowały kwestie zdrowotne. Z tego powodu wolałam być w Polsce. Później jednak żałowałam tej decyzji. Koleżanki odchowują swoje dzieci na Wyspach i sobie bardzo to chwalą. Nawet ubrania i jedzenie dla dzieci są tańsze niż w Polsce – opowiada Ola.
Rosnąca liczba polskich dzieci na Wyspach wywołuje ataki histerii części tamtejszej prasy, straszącej ukrytą „polską inwazją” i kosztami dla tamtejszego systemu opieki społecznej. Humoru bynajmniej nie odzyskują jednak też demografowie w Starym Kraju. Oni chętnie by powitali ową „polską inwazję” nad Odrą i Wisłą, lecz na taki rozwój wypadków raczej się nie zanosi. Prof. Iglicka nie ma najmniejszych złudzeń, że wychowujący się w Londynie, Cork, czy Glasgow malcy wrócą kiedyś do Polski. - O powrocie do rodzinnego kraju najsilniej marzy zawsze pierwsze pokolenie emigrantów. Ich dzieci będą świetnie znać zarówno język, jak też wszelkie mechanizmy rządzące tamtym społeczeństwem, więc po co by mieli wracać do Polski? To są dzieci urodzone dla świata. Jedyne, co można zrobić, to dbać o to, by nie straciły kontaktu z polskim językiem i kulturą – komentuje prof. Iglicka.