Równolegle kolejnych imigrantów dostarczało rozwijające się Imperium. Na Wyspy zostało przywiezionych między innymi kilkadziesiąt tysięcy pochodzących z Afryki niewolników. A kolejne 2,5 mln Brytyjczycy sprzedali na amerykańskie i karaibskie plantacje, zdobywając w ten sposób środki, które wykorzystano na pozyskiwanie kolejnych terytoriów i do budowy finansowej potęgi wielu brytyjskich rodzin, np. Gladstone’ów.
Do Wielkiej Brytanii zaczęli przybywać także ludzie z Indii. Początkowo fala nie była zbyt wielka i znajdowali się w niej przede wszystkim osobiści służący oraz marynarze nazywani „The Lascars”. Jednak nie było ich wielu, a na dodatek mieszkali przede wszystkim w przyportowych dzielnicach i większość czasu spędzali w rejsach. Powoli wpisywali się w lokalny krajobraz – np. pierwsze curry pojawiło się w karcie brytyjskiej restauracji już w 1773 r. i serwowano je na Haymarket – jednak wówczas nie byli jeszcze jego integralną częścią. Dopiero mieli się nią stać. Pierwszy meczet postawiono w Woking pod koniec XIX wieku z myślą o muzułmanach pochodzących z azjatyckich dominiów, którzy coraz częściej byli kształceni na Wyspach. Obok nich oraz żyjącej w dokach biedoty na Wyspy trafiali także arystokraci z subkontynentu indyjskiego. Jednemu z nich brytyjska korona zawdzięcza np. legendarnego Koh-i-Noora.
Hindusów zaczęło szybciej przybywać dopiero po I wojnie światowej, gdy coraz częściej znajdowali zatrudnienie na brytyjskich okrętach. W latach 30. co czwarty marynarz miał należeć właśnie do „The Lascars”. Stała za tym między innymi sympatia Wyspiarzy, którą zdobyli sobie, służąc w brytyjskiej armii w czasie działań zbrojnych. Przez jej szeregi przewinęło się bowiem ok. 1,5 mln żołnierzy pochodzących z subkontynentu indyjskiego. Ale oczywiście to nie sama sympatia zdecydowała o tym, że nieco chętniej patrzono na śniadych imigrantów. Tym bardziej że gdy przestali być potrzebni po zakończeniu wojny, ta szybko osłabła. Ważniejszym powodem były ogromne straty wojenne i konieczność zapewnienia odpowiedniej liczby rąk do pracy.
Odwrotna kolonizacja
Podobny mechanizm stał zresztą za pojawieniem się przybyszów ze znikającego Imperium po II wojnie światowej. Gdy zakończyła się wojna, największą jednolitą narodowościowo grupą, która miała pozostać na Wyspach, byli Polacy, którzy służyli w brytyjskim wojsku. Według Windera w 1945 r. miało ich być ok. 160 tys. Część wyemigrowała gdzie indziej, kilka tysięcy wróciło do stalinowskiej Polski, ale zdecydowana większość pozostała w Wielkiej Brytanii, gdzie po początkowych problemach (zdarzało się np., że Polacy tracili pracę, bo za bardzo się do niej przykładali) bardzo szybko odnalazła swoje miejsce w lokalnej rzeczywistości.
Jednak 120 tys. osób, które miały pozostać w Wielkiej Brytanii, nie było w stanie zapełnić demograficznej dziury, która powstała po krwawej wojnie. W 1946 r. Wyspy potrzebowały ok. 1 mln nowych pracowników i jedynie niewiele ponad » 300 tys. miało pochodzić z wyniszczonej Europy. Władze zwróciły swoją uwagę na kolonie i dominia. W 1948 r. przyznano prawo do brytyjskiego obywatelstwa ich wszystkim mieszkańcom, co otworzyło drogę wielu ludziom z dotychczasowych peryferiów Imperium. Okoliczności sprawiły, że skorzystali z tego przede wszystkim mieszkańcy Jamajki oraz subkontynentu indyjskiego.
W 1948 r. statek pasażerski Empire Windrush zawinął do jamajskiego Kingston. Armator reklamował, że jest to jedyna w swoim rodzaju szansa, by rozpocząć nowe życie w Wielkiej Brytanii. Przy 40-proc. bezrobociu, które dotykało wówczas wyspę, nie trzeba było wielkiej zachęty, by miejscowi pracownicy zaczęli szukać środków na podróż. Niewielu było na nią stać, ponieważ cena biletu była równa półrocznej pensji robotnika, ale – między innymi za pomocą loterii, w której ze składek kupowano bilety losowane później pomiędzy składających się – udało się „zrekrutować” niemal 500 osób. Wśród nich m.in. Sama Kinga, późniejszego burmistrza Southwark.