Wśród nowej polskiej emigracji żyją ludzie, których ojcowie przybyli tu po wojnie. Zasymilowali się tak doskonale, że tylko nazwiska mówi nam, skąd tak naprawdę pochodzą i jakie są ich korzenie. Dziennikarze 2B Nort East spotkali się właśnie z taką osobą, panem Bernardem Wiśniewskim, artystą mieszkającym w Newcastle. Gościli w jego pracowni w Biscuit Factory, gdzie pracuje w jasnym i przestronnym studiu.
2B NORTH EAST: Twoje nazwisko jest jednym z popularniejszych nazwisk w Polsce. Jak to się stało, że je nosisz i gdzie są twoje korzenie?
Bernard Wiśniewski: Mój ojciec pochodził z Tczewa i przybył do Szkocji podczas wojny. Po wkroczeniu Niemców stanął przed wyborem: albo dołączy do niemieckiej armii, albo zostanie rozstrzelany. Nie chciał żadnej z tych rzeczy, więc opuścił Polskę i zawędrował do Caen w północno-wschodniej Francji. Spotkał tam wielu Polaków i dołączył do Polskich Wolnych Sił Zbrojnych, które ostatecznie wylądowały w Szkocji. Po wojnie nie chciał wracać do komunistycznej Polski, więc osiedlił się tutaj i poznał moją matkę, która oczywiście była Szkotką.
2B: Jak czterdzieści lat temu żyło się w Newcastle?
B.W.: Oprócz tych, których poznaliśmy w Newcastle, mieliśmy mnóstwo polskich przyjaciół. Nasz dom był mieszaniną szkockiej i polskiej kultury oraz języka. Mój ojciec był jednym z fundatorów Klubu Polskiego Biały Orzeł na West Endzie; był w to aktywnie zaangażowany aż do śmierci. Polski Klub był wtedy punktem centralnym całej polskiej społeczności, wszyscy się tam spotykali. Mieliśmy polskie klasy i mój ojciec mnie do nich posyłał, ale raczej z marnym skutkiem (śmiech). Krótko mówiąc, nigdy nie nauczyłem się polskiego.
2B: Czy pamiętasz jakieś problemy związane ze swoim polskim pochodzeniem?
B.W.: W lokalnej społeczności - absolutnie żadnych. Moim jedynym rozczarowaniem w tym względzie było to, że kiedy opuściłem szkołę, zostałem odrzucony przez Royal Air Force ze względu na fakt, że Polska była w tym czasie zarządzana przez Związek Radziecki i byliśmy w środku zimnej wojny. Myślę, że to było zrozumiałe, ale ja podszedłem do tego filozoficznie i byłem pewien, że pojawią się inne możliwości.
Później zaangażowałem się w przemysł oświetleniowy i naukę o tym uznałem za wielce interesującą. Kiedy zdobyłem konieczne umiejętności inżynieryjne, otworzyłem swoją firmę produkcyjną, która projektowała i produkowała wykonywane na zamówienie oświetlenie dla architektów i większych odbiorców. Nasza firma miała dobrą reputację, sprzedałem ją kilka lat temu.
Poppy fields
2B: Więc jak to się stało, że zacząłeś malować?
B.W.: Zaczęło się to w szkole, gdzie miałem wyjątkowo dobrego nauczyciela. Miał na nazwisko Rafferty i przezwaliśmy go „Chips”, po znanym irlandzkim pisarzu. Był człowiekiem dającym się lubić i prawdziwym pasjonatem sztuki malarskiej. Jeśli nie lubił twojej pracy, dowiadywałeś się o tym bardzo szybko! Swoje pierwsze zlecenie otrzymałem, gdy jeden z nauczycieli poprosił mnie o namalowanie swojego cennego zestawu szachów. W nagrodę otrzymałem mój pierwszy zestaw farb olejnych. Kiedy miałem opuszczać szkołę, „Chips” powiedział mi, że pokazał moje prace w Newcastle Art College, gdzie chętnie zaoferują mi miejsce. Ja jednak odrzuciłem tę propozycję na rzecz znalezienia pracy. Malowanie w tym okresie było dla mnie sprawą drugorzędną - pracowałem i założyłem rodzinę.
2B: Tęskniłeś za malowaniem?
B.W. Tęskniłem, ale wciąż czerpałem przyjemność z oglądania prac innych artystów i myślę, że dobrze wykorzystałem ten czas na rozwój swojego własnego stylu. Moja praca w branży oświetleniowej w dużym stopniu związana była z projektowaniem, dzięki czemu miałem możliwość zaspokajać swoje kreatywne zapędy.
Avanti
Bądź pierwszą osobą, komentującą ten artykuł.