No cóż…
Zdarzały się też mniej eleganckie nieporozumienia w obecności wysokich rangą brytyjskich wojskowych. W książce „Marynarski worek wspomnień” Borys Karnicki opowiada: „W czasie remontu przyjechał na inspekcję wiceadmirał Max Horton. Musiałem przygotować załogę i okręt do przeglądu. (…) Forman [brygadzista] oświadczył, że z powodu mglistej i nieco deszczowej pogody odwołano malowanie okrętu. Pogodę tego dnia ocenił jako f… Wydawało mi się, że zrozumiałem, bo tak jak każdy marynarz znałem słowo ‘fog’ – mgła, a to co powiedział miało jakieś zbliżone brzmienie. Oprowadziłem admirała po okręcie. Na pokładzie wyjaśniłem mu, że z powodu f… pogody (starałem się powtórzyć wiernie słowo użyte przez formana) przerwaliśmy malowanie okrętu. Admirał popatrzył na mnie ze zdziwieniem. – ‘F…, indeed’”.
Polacy zasymilowali się w nowych warunkach?
We wspomnieniach o brytyjskim sojuszniku dużo jest słów uznania. Jakkolwiek zdarzały się niemiłe sytuacje, weterani zaliczają je do wyjątków tłumacząc, że w każdym społeczeństwie są czarne owce. Podkreślane są natomiast życzliwość i chęć pomocy, szczególnie wśród cywilów. Pisemne relacje potwierdzają, iż Brytyjczycy na ogół zdali egzamin z gościnności.
„Wszędzie spotykaliśmy się z sympatią, a w razie potrzeby okazywano nam pomoc. Zawiązywały się przyjaźnie z miejscową ludnością. Chcąc ulżyć naszemu żołnierskiemu tułaczemu losowi zapraszano nas do swoich domów, szczególnie podczas Świąt Bożego Narodzenia i Nowego Roku” – pisze o Anglii Wacław Król.
Słowami „Do widzenia, kochane Dundee! Pozostaniesz w mojej pamięci drugim rodzinnym miastem, które przytuliło mnie wtedy, gdy mój świat zaczął się walić” żegnał Szkocję komandor Karnicki.
Bezpośrednie obcowanie z Brytyjczykami niszczyło utarte stereotypy. „Gdzież są owi Brytyjczycy, ponoć tak nieprzystępni, tak zajęci sobą i swoimi sprawami? Gdzież ta mgła, która wiecznie spowija Londyn? I wreszcie gdzie są te kobiety i dziewczęta zajęte wyłącznie sportem, chłodne osoby o sercach jak kawały lodu, całkowicie niezdolne do okazywania jakichkolwiek emocji?” – ironizuje porucznik marynarki Eryk Sopoćko.
Polacy sporo sympatii żywili do Szkotów…
Zainteresowanie budziły tańce i stroje szkockie – do tego stopnia, że nasi rodacy kupowali je i zakładali podczas spotkań towarzyskich. Jedno z najbardziej nurtujących pytań dotyczyło oczywiście tego, co Szkot nosi pod spódnicą. Odpowiedź mogła przyjść w zupełnie nieoczekiwany sposób. Jak wspominał Borys Karnicki: „Siedzimy w mesie i czekamy na naszego gościa. Właz oficerski otwarty jak zwykle, gdy się przyjmowało kogoś na okręcie. Podniosłem głowę i zobaczyłem coś, na co zupełnie nie byłem przygotowany – dwie włochate nogi i goły, wyraźnie męski zad we włazie. (…) Niewiele brakowało abym wbrew brytyjskim zwyczajom uściskał Szkota. Dzięki niemu upewniłem się ponad wszelką wątpliwość, że pod kiltem nic się nie nosi”.
Polacy pobierali też lekcje z brytyjskiej tożsamości narodowej. Szkoci uświadamiali polskiego sojusznika o swojej odrębności od Anglików i niechęci do tych ostatnich twierdząc, iż łączy ich tylko monarcha i hymn narodowy. W zamian Polacy opowiadali im o kraju nad Wisłą, budując w ten sposób kolejną nić porozumienia.
Słowem sielanka…
Tak to można określić – ale do czasu. Dotyczyło to głównie okresu przed przystąpieniem Związku Sowieckiego oraz Stanów Zjednoczonych do wojny, kiedy po upadku Francji Polska była jedynym sojusznikiem brytyjskim w Europie Środkowej ze znaczną ilością żołnierzy. Szczyt popularności nastąpił w 1940 roku w czasie Bitwy o Wielką Brytanię, można wtedy mówić o swoistej modzie na Polaków. Media rozpisywały się o ich bohaterstwie, piloci byli zapraszani do udziału w filmach i reklamach, a brytyjskie władze wojskowe, rządowe oraz członkowie rodziny królewskiej odwiedzali nasze jednostki. Polacy mogli liczyć na zniżki przy zakupie samochodów, darmowe posiłki w restauracjach (opłacane przez ich właścicieli lub gości), a także na życzliwość rolników, którzy mimo reglamentacji z wdzięczności dawali im hojnie różne produkty. Jeden z marynarzy, Jerzy Junosza-Stępowski, wspomina, że polski mundur dawał pierwszeństwo w kolejce do taksówki. Kiedy znalazł się niezadowolony z tego Brytyjczyk kierowca przypominał, że gdyby nie Polacy ich miasto by nie istniało.
Równocześnie powstawały Towarzystwa Przyjaźni Polsko-Brytyjskiej, a żołnierze byli zapraszani do brytyjskich rodzin na odpoczynek i święta. Wacław Król podkreśla, że gdziekolwiek pojawili się budzili podziw i zainteresowanie. „Nie zdążyliśmy zjeść zupy, gdy podszedł do nas elegancko ubrany starszy pan i zapytał, czy może się do nas przysiąść bo chciałby nas, Polaków, poznać. Ni stąd ni zowąd znalazły się przy nas dwie Panie, dobrze już po trzydziestce, i przysiadły się także do naszego stolika”.
Ale były też zgrzyty…
Jak to w życiu. Weterani piloci wspominają, że po przybyciu na Wyspy chcieli jak najszybciej rozpocząć latanie przekonani o swojej przydatności do działania, tym bardziej że wielu z nich było absolwentami znakomitej oficerskiej szkoły lotniczej w Dęblinie i mieli doświadczenie zdobyte w walkach w Polsce i Francji. Byli oburzeni i rozgoryczeni kiedy gospodarze zamiast w powietrze wysyłali ich do ław szkolnych żeby nauczyli się języka, a także na przeszkolenia.
Nie obyło się bez nieporozumień z brytyjskim dowództwem oraz personalnych zatargów wskutek przekraczania kompetencji, różnic w technice latania, zaniedbań czy po prostu niezgodności charakterów. Rysą na relacjach był też brak konkretnej pomocy dla Polaków we wrześniu 1939 roku.
Jednak największym cieniem na sojuszu położyły się stosunki polsko-sowieckie i stanowisko rządu brytyjskiego wobec ZSRR. Ustalenia dotyczące granic podjęte w Teheranie, których przypieczętowaniem były konferencje w Jałcie i Poczdamie skutkujące odebraniem Polsce jej wschodnich terenów, uderzyły we wszystkich Polaków. Pamiętnik generała Andersa „Bez ostatniego rozdziału” ilustruje jego, a przez to i jego rodaków stan emocjonalny w tym trudnym okresie („Treścią tej książki są przeżycia nie tylko moje, lecz nas wszystkich, czujących się zawsze cząstką walczącego narodu”).
Opisane uczucia były mieszanką niedowierzania i oburzenia, które, kiedy nie było już złudzeń co do losu kraju, stopniowo zmieniały się w przygnębienie i ostatecznie poczucie zdrady. Padały ostre słowa oskarżenia pod adresem Zachodu: „Jednostronna ugoda”, „Grzech Teheranu”, „Targ fałszywy”, „Piąty rozbiór Polski”, „Zbrodnia popełniona na narodzie polskim”.
Szukając odpowiedzi na przyczyny postępowania sojusznika generał Anders przyznał, iż priorytetem dla Brytyjczyków są ich własne interesy. Zakończenie wojny było nadrzędnym celem, a ustępstwa wobec Związku Sowieckiego miały to zagwarantować.
Śmierć generała Sikorskiego, któremu Winston Churchill złożył wiele obietnic, ułatwiła cofnięcie danego wcześniej słowa.
Zdecydowanie. Natomiast pytani przeze mnie o kwestię zdrady weterani często podkreślają słabą pozycję przetargową brytyjskiego sojusznika, przyznając iż nie mógł on mieć znaczącego wpływu na decyzje dotyczące granic w momencie, kiedy prawdziwymi mocarstwami były Stany Zjednoczone i Związek Sowiecki.
Stosunki polsko-brytyjskie nigdy w historii nie były szczególnie bliskie.
To prawda, jednak mało osób wie, że ich początki sięgają wielu wieków wstecz. Świętosława, córka Mieszka I, była matką Kanuta, który został królem Anglii (1016 – 1035). Z kolei syn Marii Klementyny Sobieskiej, Karol Edward Stuart (1720 – 1788), był pretendentem do brytyjskiego tronu. Jan Łaski (1499 – 1560), nazywany w Anglii John A’Lasco, przewodził wspólnocie protestantów cudzoziemców pomagając w reformie kościoła anglikańskiego, a w XVII wieku Polska stała się domem dla kilkudziesięciu tysięcy Szkotów, którzy opuszczali kraj z przyczyn religijnych i ekonomicznych.
Narodowe tragedie – rozbiory Polski oraz nieudane powstania stały się okazją do propagowania sprawy polskiej wśród Brytyjczyków. Popularność ideałów wolnościowych w epoce romantyzmu sprawiła, iż los Polski znalazł odbicie w twórczości znanych poetów: Byrona, Coleridge’a, Campbella czy Keats’a. O ile jednak znane są sympatie polsko-francuskie, o tyle rzadko pamiętamy o tym, że byli w Polsce propagatorzy sojuszu polsko-brytyjskiego, a wśród nich książę Adam Jerzy Czartoryski. „Upodobanie w Wielkiej Brytanii stanowi jeden z najważniejszych rysów osobowości i działalności społeczno-politycznej księcia Adama” – pisze Wojciech Lipoński w książce „Polska a Brytania 1801-1830. Próby politycznego i cywilizacyjnego dźwignięcia kraju w oparciu o Wielką Brytanię”.
Trzeba jednak podkreślić, że w szerszej perspektywie polsko-brytyjskie relacje przed II wojną światową nie były na tyle znaczące, żeby odegrać większą rolę w historii obu krajów. Mimo sympatii opinii publicznej dla sprawy niepodległości Polski, czyny nie podążały za słowami, gdyż nasz kraj nie leżał w sferze interesów Wielkiej Brytanii. W rezultacie Brytyjczycy mylili Polskę z Rosją, a w okresie międzywojennym kontakty ekonomiczne z Chinami spowodowały, że kraj ten mówił Brytyjczykom więcej niż Polska.
Swoje piętno odcisnęła polityka Lloyda George’a.
W niepodległej Polsce nie udało się Józefowi Piłsudskiemu nawiązać bliższych kontaktów z Brytyjczykami w oparciu o współpracę bałtycką. Za sprawą premiera Lloyda George’a relacje z Polakami były jeszcze trudniejsze – polonofob, od czasu I wojny światowej był krytyczny wobec Polski, a zintensyfikowane ataki na początku II wojny wywołały zdecydowaną reakcję ze strony polskiego ambasadora w Londynie Edwarda Raczyńskiego.
Jednak nawet bez tej antypolskiej propagandy Lloyda George’a brak interesów i emocji we wspólnych relacjach powodował, że w momentach decydujących – jak podczas II wojny światowej – Wielka Brytania kierowała się pragmatyzmem. Nawet za cenę honoru.
Święta Bożego Narodzenia były szczególnym okresem dla Polaków?
Na pewno, chociaż trudno było je porównywać do tych, spędzonych w kraju. Wiadomo – w Polsce to czas miłości, pojednania, rodzinnego ciepła. Wigilia to tradycyjne postne dania, mające niemal mistyczne znaczenie dzielenie się opłatkiem i śpiewanie kolęd, które zawsze jednoczyło wszystkie warstwy społeczne oraz łączyło z przeszłością.
O takich świętach marzyli Polacy w czasie wojny, dlatego starali się je obchodzić tradycyjnie na tyle, na ile pozwalały im warunki. Boże Narodzenie nabierało szczególnego znaczenia, bo miało przenieść Polskę na grunt przyjaznego, ale przecież obcego kraju, miało dać namiastkę polskości. Brytyjczycy byli z reguły bardzo wyrozumiali i pomocni – wynajmowali lokale na zorganizowanie wieczoru wigilijnego, zapraszali do swoich rodzin i instytucji. A Polacy odwdzięczali im się tym samym, goszcząc w swoim gronie przedstawicieli miejscowych społeczności. Stykanie się polskiej i brytyjskiej kultury powodowało ich przenikanie się. Marynarz ORP Błyskawica Wincenty Cygan wspomina: „Kucharz wysilił całą swą wiedzę, by sporządzić tradycyjne potrawy na wigilię. (…) Oprócz tego każdy członek załogi dostał torebkę słodyczy i owoców. Angielskim zaś zwyczajem na okręt przysłano pewną ilość butelek dżinu wolnocłowego”.
O menu i tradycjach pierwszego dnia świąt w 1942 roku lotnik Edward Jaworski pisze: „(…) na obiad tradycyjny indyk i specjalny deser Christmas Pudding. Nad ważniejszymi punktami pomieszczeń wiszą gałązki jemioły, mimo że brak jest kobiet. Zwyczajem angielskim pod jemiołą każda dziewczyna ma obowiązek pocałować każdego mężczyznę. Drugi dzień świąt (Boxing Day). Przed każdym na stole rurka z kartonu i bibuł, którą trzyma jeden za jeden koniec, a za drugi ciągnie jego sąsiad. Następuje delikatny strzał umieszczonego tam kapiszona. W momencie strzału wyrażone życzenie miało się spełnić”.
Niektóre z tych zwyczajów okazywały się krępujące, a przynajmniej tak twierdzą autorzy pamiętników. Wacław Król opisuje wydarzenie z balu karnawałowego w Chichester, na który zaprosiły Polaków WAAF-ki: „Nagle stanęła w miejscu i śmiejąc się wskazała na sufit. Zanim się zorientowałem o co jej chodzi pociągnęła mnie ku sobie i mocno pocałowała. Byłem trochę zażenowany…”.
Tęsknota za Polską pozostała…
Zdecydowanie, nic nie było w stanie zastąpić w pełni celebracji świąt w rodzinnym kraju. Nieodłącznie towarzyszył im smutek, wzruszenie i łzy. Rodzinny zwykle charakter Bożego Narodzenia skłaniał do rozmyślania o rodzinie zostawionej w Polsce, o losach jej członków. Z nostalgią wspominano święta sprzed wojny i wyrażano nadzieję, że następne Boże Narodzenie będzie już w powojennej rzeczywistości. Ogrom cierpienia bywał nie do wytrzymania. Zdarzało się, że łzy topiono w alkoholu, a emocje wyrażano w głośnym śpiewie. Jak wspomina Wincenty Cygan: „Nie była to wprawdzie kolęda, to co teraz zanucił, ale intencja była zbliżona i można się było dobrze nadrzeć (…):
Więc pijmy wino, hej marynarze!
Niech smutek pryśnie w rozbitym szkle
Że nam jest smutno, nikt się nie dowie
Że nam jest smutno, lecz nie jest źle”.
Rozmawiał Piotr Gulbicki, Dziennik Polski