Pani praca opiera się głównie na wspomnieniach…
… pisemnych i ustnych wspomnieniach uczestników wojny. Naród polski, w odróżnieniu od brytyjskiego, nie jest narodem pamiętnikarskim, mimo to materiałów jest wystarczająco dużo żeby stworzyć wspomnieniowy wizerunek Wielkiej Brytanii i Brytyjczyków. Tym bardziej, że chociaż istnieją prace oparte na relacjach weteranów, brak jest opracowania sumującego doświadczenia Polaków reprezentujących wszystkie rodzaje Polskich Sił Zbrojnych stacjonujących na Wyspach Brytyjskich, bądź skupiającego się głównie na relacjach polsko-brytyjskich.
Jak oceniano brytyjskiego sojusznika, jego zwyczaje, kuchnię, charakter? Czy mógł dla nas zrobić więcej? Jak układały się relacje pomiędzy wojskowymi, a jak z ludnością cywilną? Jaką rolę odgrywały stereotypy? Czy i w jaki sposób wzajemna ocena ulegała zmianom? Na jakim tle dochodziło do nieporozumień? Co się podobało, a co raziło? Pytań jest wiele…
Ale temat niełatwy…
Niełatwy, natomiast warty – jak sądzę – żeby się nim zająć i wypełnić istniejącą lukę. Stosunki polsko-brytyjskie są mi bliskie od czasu studiów, głównie dzięki promotorowi pracy magisterskiej, a później doktorskiej, profesorowi Wojciechowi Lipońskiemu. Pamiętam jak zwrócił nam uwagę na seminarium magisterskim, że raczej nie zaskoczymy Brytyjczyków kolejną pracą o Szekspirze, możemy natomiast być odkrywczy pokazując im co nas łączy. Praca habilitacyjna ma ten właśnie aspekt poruszać, będąc jednocześnie kontynuacją dotychczasowych badań.
Dodatkową inspiracją były uwagi Normana Daviesa w książce „Europa walczy 1939-1945. Nie takie proste zwycięstwo”, który pisze: „Każdy naród, który uczestniczył w drugiej wojnie światowej, ma swoją własną wersję wydarzeń. Brytyjczycy i Amerykanie, Niemcy i Włosi, Francuzi i Holendrzy, Rosjanie i Polacy, Żydzi oraz wielu innych”. Na kanwie tych spostrzeżeń zadałam sobie pytanie, jaka była ta wojna w oczach Polaków jako narodu i indywidualnych osób.
Coraz mniej jest żyjących świadków historii…
Tym bardziej trzeba się spieszyć. Podczas mojego pobytu w Londynie spotykałam się z weteranami, którzy w czasie II wojny światowej mieli kontakty z Brytyjczykami, przeprowadziłam też kwerendę w Archiwum Instytutu Polskiego i Muzeum im. gen. Sikorskiego.
Mimo schorzeń, bywa że spowodowanych wydarzeniami wojennymi, problemów z mówieniem lub pisaniem, żaden z kilkunastu kombatantów do których się zwróciłam nie odmówił mi pomocy – czy to w postaci listownej, elektronicznej, telefonicznej lub w bezpośredniej rozmowie. Szczególną uwagę zwraca ich wielki patriotyzm i szacunek do rodziny i wiary. Można to wyjaśnić wyjątkowym czasem w którym dorastali w międzywojennej Polsce, która cieszyła się niedawno odzyskaną wolnością, a także wychowaniem. Składały się na to też inne aspekty, ale to odrębny temat.
Spotykając się z tymi ludźmi miałam okazję doświadczyć legendarnej gościnności i uprzejmości Polaków oraz szarmanckości i szacunku dla kobiet, które to cechy podbijały serca Brytyjek w czasie ostatniej wojny.
Serca oziębłych Brytyjek?
Widać nie takich oziębłych (śmiech). Warto tu przytoczyć wspomnienie Józefa Boberka, weterana z armii generała Maczka, o tym, jak zauroczone polskimi żołnierzami Szkotki starały się wykraść im dokumenty żeby upewnić się, że nie są żonaci, przez co same mogą mieć większe szanse na ich względy.
Bezpośredniość Brytyjek bywała zaskakująca. Wacław Król w swoich wspomnieniach „Latałem nad niebem Londynu” pisze: „WAAF-ka (Women’s Auxiliary Air Force – przyp. P.G.) Jannette, z którą zacząłem trochę flirtować, dostała tydzień urlopu i pojechała do Szkocji do rodziców. Bardzo żałowała, że nie mogłem z nią pojechać. Kapitalne! Te Szkotki są zupełnie inne niż Polki. – ‘Do you love me?’ – spytała na odjezdnym. Jest bardzo miła i ładna, ale nie można przecież w ten sposób zdobywać chłopca!”.
Krótko i na temat…
Tak jest. Przy czym trzeba dodać, że zainteresowanie i zaangażowanie Brytyjek w pomoc dla Polaków było nieocenione. Dowódca dywizjonu 303 Witold Urbanowicz zauważył: „Myślę że Angielkom należy się pomnik, jakiś duży pomnik. Były wspaniałe dla nas”.
Zazdrośni Brytyjczycy narzekali, że przez Polaków stali się niewidzialni dla płci pięknej. Gazety donosiły, iż aby to zmienić udawali Polaków, naśladując ich łamaną angielszczyznę, całując kobiety w rękę, a nawet przyszywając do brytyjskich mundurów naszywki „Polska”.
Często zawierano małżeństwa mieszane. Owocem przelotnych znajomości były dzieci, o czym – zdarzało się – Polacy nie zdążyli się nawet dowiedzieć, nieświadomi przenosząc się do kolejnych baz wojskowych lub ginąc w czasie walk. Jak mówił mi Michał Olizar z Instytutu Polskiego i Muzeum im. gen. Sikorskiego (pół Polak, pół Szkot, jego ojciec walczył w armii gen. Maczka), do Instytutu przychodzą osoby, które dowiedziały się od umierających matek, że ich ojcami są Polacy, o których chcieliby się jak najwięcej dowiedzieć.
Nie było problemów z językiem?
Były, i to spore. Żołnierze najczęściej nie znali angielskiego, natomiast wielu wykształconych Polaków mogło się porozumieć w kilku innych językach. Przed 1918 rokiem Polska była pod zaborami – rosyjskim, pruskim i austriackim – stąd znajomość rosyjskiego i niemieckiego. Z kolei dobre relacje polsko-francuskie, emigracja do Francji oraz to, iż francuski był językiem dyplomacji, owocowały nauką również tego języka. Brytyjski oficer Patrick R. Reid, jeniec wojenny przebywający w obozie w Colditz (Niemcy) także z polskimi jeńcami, komentował, że „Polacy znali każdy możliwy do wyobrażenia między sobą język”. W rezultacie w niemieckiej niewoli nasi rodacy uczyli Brytyjczyków francuskiego w zamian za lekcje angielskiego.
Zanim jednak Polacy nauczyli się języka popełniali, co oczywiste, wiele błędów. Pilot Bernard Buchwald opisuje jak kończąc list chciał napisać „Niech cię Bóg zachowa w swej opiece”, co przetłumaczył „May God pickle you (Niech cię Bóg zakonserwuje)”.
Silną motywacją do nauki była chęć porozumienia się z płcią przeciwną. Inny pilot, Ludwik Domański, wspomina: „Najważniejsza była nauka języka angielskiego, niezbędnego do dalszych studiów sztuki wojennej. (…) Owoce tej nauki nie kazały długo na siebie czekać. W wolnym czasie wyruszyliśmy z kumplem na spacer do pobliskiego, bardzo ładnego parku, gdzie usiłowaliśmy poderwać dwie młode panienki. Kolega przywitał je ‘halo’, co było pretekstem do zatrzymania dziewczyn, ale co dalej? Cisza. Próbując wybrnąć z niezręcznej sytuacji przypomniałem sobie ostatnią lekcję angielskiego i po chwili spytałem: ‘Do you like potatoes and umbrella?’ Zaskoczone tym niezbyt mądrym pytaniem Angielki wykręciły się na piętach i szybko ulotniły”.