Gorzej było ze zrozumieniem, jak ona działa, co prowadziło często do kuriozalnych technik leczenia. I tak jeszcze w XIX wieku sądzono, że w żołądku następuje miażdżenie potraw zamiast trawienia, a za czasów Ludwika XIV lewatywa była „lekiem na całe zło” i w dobrym tonie było robić ją nawet kilka razy dziennie.
Przyzwyczailiśmy się już od tego, że jeśli coś nas boli, idziemy do lekarza, a ten wie wszystko o tym, co i jak w naszym organizmie jest poukładane. Wydaje nam się to naturalne. Nie zdajemy sobie sprawy z tego, że obecną wiedzą dysponujemy stosunkowo od niedawna. Jeszcze na początku XX wieku wadę serca mylono z gruźlicą, a tą groźną chorobę zakaźną, nazywaną suchotami, traktowano dosyć frywolnie, co doprowadzało niejednokrotnie do tragicznych w skutkach epidemii.
Jeszcze w XIX wieku George Sand, ukochana Fryderyka Chopina, w swoich listach do znajomych pisała, że w Hiszpanii mają dużo „przesądów związanych z zaraźliwością”. Hiszpania była jednym z nielicznych krajów, w którym obowiązywały ścisłe przepisy dotyczące tego, co należy zrobić w przypadku zakażenia gruźlicą. Dla Sand śmieszne było palenie wszystkich mebli i ubrań, których używał chory na suchoty, i całkowite izolowanie go od świata zewnętrznego. Teraz już wiemy, że Hiszpanie mieli rację i dzięki surowym przepisom uniknęli pogromu choroby pustoszącej ówczesną Europę.
Co dzieje się w żołądku?
U starożytnych więcej do powiedzenia na temat anatomii człowieka mieli filozofowie niż lekarze. Ci ostatni mieli zresztą w ogóle mało do powiedzenia. To filozofowie decydowali, który z ludzkich narządów jest ważny, często wbrew zdrowemu rozsądkowi. Uważano na przykład, że żołądek jest siedliskiem duszy. W średniowieczu lekarze uważali żołądek za najważniejszy narząd człowieka i o ile trudno polemizować z takimi teoriami – czysto filozoficznymi – to już samo funkcjonowanie żołądka postrzegane z ich punktu widzenia wzbudza teraz uśmiech politowania.
Przez długi czas filozofowie zaprzeczali istnieniu w żołądku czegoś takiego jak kwasy, a już kompletnym dziwem było dla nich wyobrażenie sobie, że może on przemienić surowy pokarm w łatwo przyswajalną substancję. Uważali raczej, że w żołądku następuje „miażdżenie, rozbijanie, rozcieranie i odwirowywanie pokarmu”. Jeden ze szkockich lekarzy, Archibald Pitcairn, obliczył nawet, że żołądek może „wywierać nacisk o sile ponad 181 ton”…
Do ówczesnych lekarzy nie trafiały inne teorie, pomimo że niektórzy uczeni byli w stanie przeprowadzić badania dowodzące, iż za trawienie odpowiedzialne są soki żołądkowe, a nie tajemnicze miażdżące siły. Było tak aż do pewnego wydarzenia, które zmieniło dział medycyny zajmującej się trawieniem już na zawsze.
Rzecz działa się w Stanach Zjednoczonych zaraz po wojnie z Wielką Brytanią. Młody lekarz William Beaumont, zaprawiony w bojach chirurg wojskowy, rozpoczął cywilną praktykę lekarską w małej miejscowości w stanie Michigan. Praca była wręcz nudna w porównaniu z dynamiką wojenną. Jednak 6 czerwca 1822 rozpoczął się nowy rozdział w życiu lekarza, medycyny oraz handlarza futrami Alexisa St. Martina. Młody wojażer podczas podróży handlowej do miejscowości, w której pracował Beaumont, uległ postrzałowi, a w jego wyniku doznał groźnych uszkodzeń ciała. Ludzie, którzy byli na miejscu wypadku, cofali się na widok straszliwych ran odniesionych przez Alexisa. Jednak były lekarz wojskowy rzeczowo i fachowo przystąpił do opatrywania ran, chociaż nie dawał rannemu więcej niż 30 dni życia. „Kula uderzyła ukośnie, do przodu i do wewnątrz, dosłownie zdmuchując powłoki ciała i mięśnie na powierzchni o wymiarach mniej więcej ludzkiej dłoni. Zabierając ze sobą przednią część szóstego żebra, łamiąc żebro piąte, rozrywając dolny kawałek najniższego płata lewego płuca oraz przebijając przeponę i żołądek” – napisał Beaumont w raporcie lekarskim.
Ku zdumieniu wszystkich młody handlarz futrami, mając w sobie przeogromną siłę przetrwania, powoli zaczął dochodzić do zdrowia, a na ranach zaczęła pojawiać się tkanka bliznowata.
Choć większość ran goiła się, pojawił się problem z otworem po kuli. Ten nie chciał się goić i według lekarza przypominał „we wszystkim oprócz zwieracza naturalny odbyt”. Wyglądało to tak, że cały posiłek, który spożywał Alexis St. Martin, po jakimś czasie sączył się z żołądka przez ranę. Po roku od wypadku wszystkie rany zagoiły się idealnie, dziura w żołądku jednak pozostała i gdyby nie stosowanie przez lekarza opatrunków, kompresów i bandaży, cała zawartość posiłków nie dochodziłaby naturalnym biegiem do jelit.