Nieco inny obraz rysują przedstawiciele innych firm oferujących podobne usługi. Krzysztof Mazur z portalu www.sprzataniegrobow.waw.pl (działa na terenie Warszawy) na pytanie o skalę zleceń spoza granic Polski odpowiada krótko: to margines. - Owszem, zdarzają się, ale takie przypadki można policzyć na palcach obu rąk. Dużo się o tym słyszy, lecz tak naprawdę cała sprawa jest chyba rozdmuchana przez media – uważa Mazur. - Nowi emigranci raczej nie są skłonni, by korzystać z takich usług. Jeśli już jacyś Polacy z zachodu decydują się na takie zlecenie, to ci, którzy mieszkają tam od lat albo też ich dzieci. I raczej nie są to osoby z krajów Unii Europejskiej, ale z USA i Kanady – dodaje Joanna Lubaczewska z działającej w Małopolsce firmy Kirys.
Być może wyjaśnieniem dla tej różnicy postaw jest średnia wieku nowej, polskiej emigracji. Na Wyspy Brytyjskie ruszyli głównie ludzie młodzi, nieraz świeżo upieczeni absolwenci szkół i wyższych uczelni. Zostawili w Starym Kraju groby przodków, ale przeważnie też rodziców bądź rodzeństwo. - I oni zawsze zajmowali się grobami przed 1 listopada. To naturalne, że dopóki ma się kogoś z rodziny w Polsce, to właśnie ta osoba bierze ten obowiązek na siebie – mówi Adam, który przez 3 lata pracował w Anglii i w tym czasie ani razu nie wracał do Polski z okazji Wszystkich Świętych. Przyznaje jednak, że nie był to zwyczajny dzień pracy. - Wiadomo, że gdzieś tam w środku czuło się wyjątkowość tego dnia – przyznaje.
Lepszy e-znicz niż nic
Czasem rola pracujących na zachodzie członków rodziny sprowadza się do tego, by w październiku przesłać ewentualnie na konto rodziców parę funtów i tym sposobem „odfajkować” sprawę. Przynajmniej na razie. Jeśli na stałe zostaną w Zjednoczonym Królestwie to za 30-40 lat znajdą się w podobnej sytuacji jak obecni Polonusi zza Wielkiej Wody i pewnie wówczas będą zmuszeni poszukać kogoś, kto zaopiekuje się grobami ich bliskich w Starym Kraju. Do tego czasu prawdopodobnie zarówno opieka „na odległość”, jak i wirtualne cmentarze na tyle spowszednieją, że nie będą budzić większych emocji. Dziś zwłaszcza ta druga formuła wywołuje sporo kontrowersji, przy czym zdania na jej temat są podzielone bynajmniej nie wedle utartych schematów. Nawet wśród duchownych (uważanych zwykle za strażników tradycji) można spotkać opinie, że lepiej zapalić e-znicz aniżeli w ogóle przejść obok tematu, choć równie często można usłyszeć zarzut, że to nic innego jak tylko wynikająca z lenistwa próba kupienia sobie spokoju sumienia.
Jakkolwiek by tego nie oceniać, to jedno nie ulega wątpliwości: rodzinne, a więc wymagające osobistej obecności, spędzanie 1 listopada powoli zaczyna odchodzić do przeszłości, zaś nowa formuła tego święta w coraz większym stopniu zakłada możliwość indywidualnego przeżywania tego dnia (a tym samym dopuszcza uczestnictwo na dystans. Faktem jest również, że emigracja może stać się swoistym katalizatorem tych przemian, choć z drugiej strony socjolodzy przestrzegają, by zbyt blisko nie wiązać ze sobą obu tych zjawisk. Dr Andrzej Górny, socjolog kultury z Uniwersytetu Śląskiego zwraca uwagę, że w wirtualnej rzeczywistości znalazły po prostu swoje odbicie wszystkie aspekty realnego życia. - A skoro w sieci można brać udział we mszy, wyspowiadać się, czy nawet uprawiać sex, to nie powinniśmy się dziwić, że przenosimy tam również sprawy ostateczne – komentuje dr Górny.
Krzysztof Kruk, Magazyn Emigrant