Przedszkola nie dość, że niedostępne, to droższe. Tak samo żłobki. Szkoła pracuje na trzy zmiany, jest przepełniona i niedostosowana do potrzeb rodziców. Minister Hall rano w Sejmie broni reformy, by po południu niemal ją odwołać. Sprzeczność goni sprzeczność. Państwo daje jałmużnę w postaci becikowego, ale na pediatrów już nie starcza. Górnicy, wojskowi, policjanci, rolnicy mogą się cieszyć specjalną, finansowaną przez podatników wczesną emeryturą, ale na przedszkola i żłobki dla matek, które chcą pracować, funduszy już nie ma. Trzeba dziś być bardzo bogatym albo bardzo biednym i nic nie mieć do stracenia, by rodzić dzieci. Ludzie rozsądni czekają z zakładaniem rodziny albo wyjeżdżają z kraju.
Dowodzi tego porównanie sytuacji w kraju i na Wyspach. W Polsce żyje 9,5 mln kobiet w wieku rozrodczym 15 – 49 lat. W ubiegłym roku urodziły 413,3 tys. dzieci. Oznacza to, że wskaźnik płodności (wylicza się go, dzieląc liczbę urodzonych dzieci przez liczbę kobiet i mnożąc przez 100) wynosi dla nich 4,3. A teraz Wielka Brytania. Żyje tam około 550 tys. naszych rodaków. Jeśli przyjmiemy, że połowa z nich to kobiety (275 tys.), a 200 tys. z nich jest w wieku rozrodczym (przyjmujemy zawyżony szacunek), wskaźnik płodności wynosi 7,4. Prawie dwukrotnie więcej niż w Polsce.
Potwierdzają to także dane o wskaźniku dzietności. Dla Polek w kraju wynosi on niespełna 1,4. A według wyliczeń prof. Krystyny Iglickiej, demograf i autorki raportu o migracjach długookresowych, zajmującej się właśnie Wielką Brytanią, tam waha się w okolicach 2,5. Gdybyśmy te wskaźniki osiągali w Polsce, rodziłoby się nad Wisłą 700 tys. dzieci rocznie. Wtedy nie zastanawialibyśmy się, jak uniknąć wyludniania oraz jak poradzić sobie z gwałtownie starzejącym się społeczeństwem.
Bądź pierwszą osobą, komentującą ten artykuł.